13 października 2020 / E. Biernacka

Motywacja ludzi do dawstwa szpiku

Latając swego czasu motolotnią, miałem raz pewną szczególną sytuację. Tytułem wstępu: normalnie ludzie uczą się latać na kursach motolotniarstwa, na dwusterze z instruktorem. Ja uczyłem się sam.

Motywacja ludzi do dawstwa szpiku

Jest raczej niepraktykowane nigdzie na świecie, żeby tak robić. Ja tak zrobiłem i z powodzeniem latałem. I na trzecim moim locie w życiu miałem awarię. Pękła sprężyna odciągowa, która cofa pedał gazu. Bez niej gazu nie dawało się zdjąć. Zablokował się w pozycji maksimum. W motolotni, kiedy się da więcej gazu, to niezależnie od tego, co się robi ze sterownicą, ona się wznosi do góry. W związku z tym zacząłem nabierać wysokości, kompletnie bez możliwości kontrolowania tego wznoszenia. Nabierałem wysokości i nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym z tym zrobić. Wiedziałem, że jedyne, co mogę zrobić, to zdecydować się całkowicie wyłączyć silnik. Motolotnia wtedy nie spada, tylko szybuje. Nie ma możliwości, siedząc w motolotni, odzyskać pracy silnika. By to zrobić, trzeba wysiąść i obrócić śmigło. Silnik raz wyłączony w powietrzu nie podlega włączeniu. Kompletnie nie wiedziałem, czy mam wystarczające umiejętności do tego, żeby bez silnika, w trybie szybowania, wylądować. Ani, co powinienem uczynić. Na jakichś 1400 - 1600 metrach wysokości stwierdziłem, że muszę coś zrobić, nim utracę sterowność. Nie pamiętam dokładnie, przy jakiej wysokości w końcu wyłączyłem silnik i przeszedłem w tryb szybowania.

Nie mam z nikim łączności (era przedkomórkowa). Za sobą jedynie 40 minut wylatanych. Siedzę w foteliku plastikowym na wysokości półtora kilometra nad ziemią i szybuję bez silnika ku jakiejś przygodnej łące. Jestem z tym całkowicie sam, nie mam z kim porozmawiać. To znaczy – nie ma bytu, podmiotu naprzeciwko mnie, rozumu na przeciwko mnie, z którym mógłbym się dogadać w tej sytuacji. Jakoś to przedyskutować. Zaproponować: Może zróbmy to inaczej. Uśmiechnąć się. Zaczarować urokiem osobistym. Zrobić cokolwiek, co ludzie w takich sytuacjach robią: ja ci dam coś, ty mi daj coś, zróbmy to tak. Nie – po prostu albo za pomocą ruchów sterownicą zrobię tak, że dolecę, albo zrobię tak, że nie dolecę. I cokolwiek zrobię, nikogo to nie obchodzi. Jestem naprzeciw czegoś, co kompletnie nie ma rozumu. W tamtej chwili wprawdzie się nie nawróciłem, ale autentycznie bardzo głęboko poczułem, dlaczego ludzie to robią. Uświadomiłem sobie nieomal gotowość do tego. W takim jak ten punkcie wiele osób zaczyna szukać po drugiej stronie - w świecie - sensu, jakiegoś bytu, z którym można by się było dogadać na sposób ludzki. Bo konfrontacja z tym, że nie ma czegoś takiego w podobnej sytuacji, jest niemożliwa do zniesienia.

Ona jest w ogóle niemożliwa do zniesienia. Dlatego próbujemy świat, który jest - a nie wiemy, jaki jest - interpretować w kategoriach sensu. Na przykład mówimy: Po to było mi to, żebym zrozumiał tamto. To już zakłada istnienie Boga – prawda? My tego oczywiście nie zakładamy, ale tak mówimy. Nawet buddyści, którzy nie wierzą w Boga, mówią, że dobre rzeczy przynoszą dobre skutki, a złe rzeczy złe skutki. A kto decyduje, które są dobre, a które złe, skoro nie ma Boga?

Kiedy pytamy: dlaczego mnie to spotyka? – to jakby było oczywiste, że musi istnieć przyczyna dająca się zinterpretować humanistycznie. Na pytanie: Dlaczego mnie to spotyka, nie wystarcza odpowiedź: Bo urwał się dźwigar. Ale dlaczego urwał się dźwigar? – pytamy dalej. Czyli domagamy się sensu. Domagamy się, żeby świat był bytem sensownym. Sensownym na sposób ludzki. Dlatego nadajemy wydarzeniom znaczenie.

Tak też było w sytuacji motolotni - leciałem, słysząc tylko gwizd wiatru w linach; widząc, że jedynym bytem, jaki mam naprzeciwko, jest powietrze, czyli nic; wiedząc, że nikogo nie obchodzi, jaki jestem i kim jestem. Tylko po prostu – zrobię dobry ruch albo zły. I tyle. I nawet jak grzmotnę o ziemię, to po prostu przylecą ptaki na to pole mnie podziobać – i nic więcej.

Ja wtedy skupiłem się nie na modlitwie czy nawracaniu się, tylko na rozluźnieniu ciała, na maksymalnym czuciu tego lotu i na wylądowaniu. I wylądowałem bez problemu. Tylko przez kilka minut przez skurcze w dłoniach nie byłem w stanie puścić sterownicy.

Skonfrontowałem się wtedy z tym, co czuje człowiek stający wobec bezsensu życia czy egzystencjalnej samotności. Przykładowo: dowiadujesz się, że twoje ciało czegoś tam nie produkuje. W tej sytuacji to, co czysto fizyczne, bezsensowne, kasuje to, co mentalne, twoje. Jako istota myśląca wierzysz czy marzysz, a tu przychodzi coś z całkiem innego porządku. I to jest traumatyczne.

Człowiek ma potrzebę, by to, co robi, miało jakiś powód, było np. sprawiedliwe, albo żeby miało cel. By tak funkcjonował świat...

Dalsza część artykułu dostępna tutaj.

Podobne artykuły