Katarzyna Krzywicka-Zdunek i Dorota Peretiatkowicz z portalu socjolozki.pl opowiedziały na początku o celu badań: „Poznać postawy i emocje wobec dawstwa wśród Polaków oraz doświadczenia faktycznych dawców”. Zaczynając od twardych danych, zauważono, że Polska ma 3. w Europie i 5. na świecie bazę potencjalnych dawców. Mowa o ponad 2,1 milionach zarejestrowanych osób. Dane pokazują, że w grupie statystycznej 19% ankietowanych jest dawcami. Trzeba jednak pamiętać, że dawstwo szpiku pomaga leczyć ponad 100 chorób, m.in. nowotwory układu krwiotwórczego. Powstaje zatem pytanie: z jakiego powodu pozostałe 80% społeczeństwa nie zostało dawcami, a także, czy można zmienić ich zdanie? Pani Krzywicka-Zdunek zwraca uwagę na wyjątkowe kryterium, które zostało obrane: „Mówmy mniej o faktach, więcej o emocjach, bo to emocje, nie racjonalne argumenty, przekonują ludzi”.
Z badań wynika, że najczęściej przed rejestracją jako dawca, powstrzymuje nas lęk. Wśród najczęstszych powodów padały takie zwroty jak: „Nie jestem wystarczająco zdrowy”, „Boję się bólu” czy „Nie wiem, jak wygląda procedura”. Jaka w takim razie jest opinia osób, które już oddały szpik lub komórki macierzyste? Czy miały doświadczenia uzasadniające początkowy lęk? Wręcz przeciwnie. „Można uratować komuś życie”, „To bezcenny dar” oraz „Każdy zarejestrowany dawca to ktoś, kto może zmienić czyjeś życie – dosłownie”. Takich odpowiedzi udzielali dawcy pytani dlaczego ostatecznie zdecydowali się pomóc. Według badaczek wniosek nasuwa się sam – komunikacja w przestrzeni publicznej powinna być nakierowana raczej na emocje. Żeby pozbyć się uprzedzeń potencjalnych dawców, niezbędne może okazać się świadectwo zarówno dawcy, jak i biorcy.
Jednym z takich dawców jest Pan Wojciech, obecnie ambasador Fundacji DKMS. Jak sam mówi, zapisał się na listę darczyńców spontanicznie. „W grudniu zobaczyłem w telewizji reklamę DKMS-u i poczułem, że chciałbym otworzyć serce i jakoś pomóc. Przeczytałem absolutnie wszystko, co było do przeczytania na stronie internetowej Fundacji i się zarejestrowałem. Nie ukrywam, że to co mnie ostatecznie do tego przekonało, to informacja, że jest bardzo mała szansa, że to akurat ja zostanę dawcą” - komentuje pan Wojciech, śmiejąc się serdecznie. Wspomina również, jakie było jego zaskoczenie, gdy rok później otrzymał telefon z Fundacji, że znalazł się biorca. „Ogromnie bałem się igły, ale kiedy zadzwonił telefon, poczułem nagle szanse zrobienia czegoś wielkiego”. Samą procedurę wspomina raczej jako prostą, chociaż na samym początku poczuł się nią przytłoczony: „Przez 40 minut rozmowy telefonicznej wolontariusz wszystko mi wytłumaczył. Było trochę rzeczy do zrobienia, ale po rozłożeniu tego na czynniki pierwsze, poszło jak po sznurku”. Dalej opisuje pobieranie komórek macierzystych z krwi – „Emocjonalnie czułem bardzo, wszystko, naraz. Nie wiem, czy kiedykolwiek czułem taką radość. Tych emocji było tak dużo, że bólu praktycznie nie zauważyłem”. Pan Wojciech podsumowuje swoją historię pytaniem retorycznym: „Czy zrobiłbym to ponownie? Już zrobiłem! I zrobiłbym jeszcze milion razy, gdybym miał na to szansę”.
Z drugiej strony inspirujące mogą okazać się historię biorców przeszczepu, takich jak pani Weronika, której świat zawalił się wraz z diagnozą ostrej białaczki limfoblastycznej. Potrzebowała dawcy, a jej siostra była tylko w 60% zgodna, co nie dawało dużych szans na trwałe wyleczenie. Pani Weronika wspomina: „Obok strachu, przed bólem, przed śmiercią, najtrudniejsza była tęsknota za dziećmi. To było coś, z czym sobie najgorzej radziłam”. Na szczęście znalazł się dawca, młody mężczyzna z Niemiec. Wszystko działo się w trakcie pandemii, więc pacjentka wspomina, że przez dwa miesiące nie mogła zobaczyć własnej rodziny, nawet przez szybę. „W momencie przeszczepu jest euforia, jest szansa na życie, jest światło w tunelu” – opowiada. Rekonwalescencja się dłużyła, ale dzisiaj pani Weronika cieszy się drugim życiem. „Dla mnie, dla mojej rodziny niesamowite jest, że moje dzieci mogą mieć dalej mamę, że ja mogę patrzeć, jak rosną, że możemy dalej marzyć, możemy dalej planować. To jest chyba najpiękniejsza rzecz, jaka może się wydarzyć” – podsumowuje.
Z pozycji prawdziwego eksperta, na obchodach Ogólnopolskiego Dnia Dawcy Szpiku wypowiada się profesor Wiesław Jędrzejczak – internista, hematolog, onkolog i transplantolog. W 1984 roku, jako pierwszy w Polsce przeprowadził wraz z zespołem udany przeszczep szpiku kostnego, a dzisiaj komentuje procedurę przeszczepu szpiku i komórek krwiotwórczych.
„Pobieranie komórek krwiotwórczych z krwi trwa koło 4 godzin i jest bezpieczne, a sam proces nazwałbym raczej nudnym niż bolesnym. Na pewno polecam zaopatrzyć się w dobrą książkę. Z pobieraniem szpiku jest trochę więcej problemu – obecnie pobiera się go z talerza kości biodrowej i trzeba to zrobić w znieczuleniu ogólnym. Oznacza to, że dawca będzie musiał w szpitalu spędzić jeden lub dwa dni”. Profesor mówi też otwarcie o ryzykach związanych z każdym z zabiegów – „W pobieraniu komórek z krwi istnieje bardzo niewielkie zagrożenie pęknięcia śledziony. Mówimy tu o 2 przypadkach na 15 tysięcy pobrań. W przypadku pobierania szpiku większość powikłań to są po prostu powikłania znieczulenia ogólnego. Nie jest to zatem nic, co zdarza się nagminnie”.
Profesor Jędrzejczak rozbija również mity, które narosły wokół dawstwa: „Nie pobiera się szpiku z kręgosłupa już od wielu lat. Nawet kiedy wykonywałem pierwsze przeszczepy szpiku, to pobieraliśmy materiał z mostka. Tatuaże czy kolczyki nie wykluczają z zostania dawcą, tak samo jak wiele chorób przewlekłych, o ile są dobrze kontrolowane. Dawny stereotyp, że homoseksualista nie może zostać dawcą również jest nie prawdziwy. Tu chodzi o odpowiedzialność i troskę o własne zdrowie, nie o orientację seksualną”. Profesor kończy przesłaniem: „Nie spoczywajmy na laurach. Jesteśmy w czołówce liczby zarejestrowanych dawców, ale pamiętajmy, że rocznie 8% wszystkich dawców wypada z obiegu, ponieważ dawcą można być tylko do 60 roku życia. O rejestrację apeluję zwłaszcza do młodych mężczyzn, których komórki są najlepiej przystosowane do przeszczepu”.