Film powstał na bazie pomysłu Magdaleny Prokopowicz, prezes fundacji Rak’n’Roll, która zmarła po 8-letniej walce z rakiem piersi. Z tą samą chorobą mierzy się Lena, główna bohaterka „Chemii”, która na dodatek, podobnie jak pomysłodawczyni, zachodzi w trakcie choroby w ciążę. Podejście do tematu leczenia to jedno z zadań, z którymi w mojej ocenie, film radzi sobie dobrze. Są pokazane wzloty i upadki, momenty nadziei, ale i załamania – przez co całość nie przybiera formy trywialnego kazania. Film konsekwentnie stawia przed Leną i jej partnerem Benkiem kolejne wyzwania, trzymając widza w napięciu. Ukazanie leczenia, rozmów z personelem medycznym – wszystko to wzbudzało we mnie pozytywne emocje. Przekazanie pozytywnych wartości nie odbywa się jednak w „Chemii” w utarty sposób, a wręcz przeciwnie. Jest to zarazem największa zaleta i wada tej produkcji.
Ekscentryzm razi z ekranu od pierwszej do ostatniej klatki tego filmu. Nie inaczej jest z relacją Leny i Benka, jest to bowiem główna oś fabularna „Chemii”. To specyficzna para, pełna tłumionej złości do świata i samych siebie. Brawa należą się tutaj zarówno Tomaszowi Schuchardtowi, jak i Agnieszce Żulewskiej, którzy wykonali rewelacyjną pracę aktorską. Podołali zadaniu przedstawienia niecodziennej relacji zamkniętych we własnym świecie ekscentryków. Wydawali się zamknięci bardzo szczelnie, bowiem przez cały film nie opuszczało mnie wrażenie, jakby większość ludzi dookoła nie dostrzegała ich niecodziennych zachowań. Tańce przypominające ataki drgawek czy symulowanie bycia postrzelonym zdają się w ogóle nie obchodzić siedzących obok ludzi. Bardzo klarownie ukazuje to odcięcie od „zewnętrznego świata” tej dwójki, która jest tu i teraz. To piękny, romantyczny obraz miłości, który niestety po czasie zmienia się w niepotrzebnie pretensjonalną wizję.
Pierwsza część filmu skojarzyła mi się ze sławnym „Przed wschodem słońca” – dwójka tonących w namiętności ludzi, zapatrzonych w siebie nawzajem, przeżywa przeróżne spontaniczne przygody. Niestety, na tym podobieństwa do tego udanego filmu się kończą. Wszystko dzieje się jak dla mnie zbyt szybko i chaotycznie. Kreowanie relacji Leny i Benka dostało za mało czasu ekranowego, by dało się je odebrać wiarygodnie. I choć druga część filmu, gdzie oglądamy ich wzloty i upadki, jest zrobiona w mojej ocenie pod tym kątem poprawnie, to nadal nie wystarcza to, by czerpać samą radość z ich perypetii. Zwyczajnie ciężko jest żywić tylko pozytywne emocje wobec tej dwójki bohaterów. Lena potrafi chodzić przez całą scenę z głową w chmurach i rzucać co chwila enigmatyczne, gorzkie uwagi do swojego partnera. Benek z kolei raził swoją infantylnością, która po pewnym czasie przestawała bawić, a zaczynała irytować. Dobrze, że postacie są wielowymiarowe. Dzięki temu ich wątek trzymał w napięciu do samego końca – ale sposób przedstawienia tej wielowymiarowości bywał męczący i niezrozumiały.
Bardzo podobnie ma się sprawa z dialogami. Są bardzo nierówne. Miejscami są sztywne, drewniane i tak abstrakcyjne, że nawet jak na Lenę i Benka to za dużo. Padają też jednak błyskotliwe teksty, szczególnie podczas scen w szpitalu, gdzie z pomocą humoru lekarze dodają otuchy głównej bohaterce podczas trudnych momentów leczenia. Gdy film używał humoru, by łatwiej opowiadać o bólu czy rozterkach pojawiających się podczas chemioterapii, to kupowałem w całości lekcje o walce na przekór wszystkiemu, nadziei i miłości. Jednak gdy „Chemia” przyjmowała moralizatorski, poważny ton, wychodził efekt odwrotny od zamierzonego. Niektóre „mądrości” wypowiadane były z takim patosem, że mimo starań aktorów ciężko było odebrać je na poważnie.
Muzyka dotrzymuje kroku pozostałym elementom filmu pod względem ekscentryczności. Jest też niestety chaotyczna i w wielu miejscach nietrafiona. Oczywiście, zdarzały się tutaj perełki takie jak Take Me To Church w wykonaniu Hoziera, które perfekcyjnie pasowało do atmosfery filmu, jednak najczęściej muzyka nie pasowała do wydarzeń prezentowanych na ekranie. Pojawiająca się tu muzyka elektroniczna wydaje się być jakimś eksperymentem – wprowadza chaos i wybija z rytmu śledzenia opowieści, która sama w sobie jest interesująca. Pojawiło się też kilka scen, które z powodzeniem mogłyby uchodzić za osobne teledyski. Niestety w formule filmu jako całości – są nużące i niepotrzebne. Co do nużenia, to długość filmu też można uznać za nieco przesadzoną. Ostatnie 20 minut były na siłę przedłużanym aktem, co nieco osłabiło końcową ocenę i to nawet mimo dobrego, słodko-gorzkiego zakończenia, które stanowiło dobrą klamrę dla relacji Leny i Benka.
Słodko-gorzkie mam również odczucia co do całości „Chemii”. W moim odczuciu film spełnia swoje zadanie, nie demonizując raka, a wręcz pokazując, że zawsze da się znaleźć siłę i nadzieję, ale wiele technicznych aspektów nie zdaje egzaminu nawet na przysłowiową „tróję”. Aktorsko film wypada bardzo dobrze, ze szczególnym wyróżnieniem Agnieszki Żulewskiej i Tomasza Schuchardta, dzięki którym czuć było chemię między Leną a Benkiem. Całości potencjału z ich postaci nie pozwala jednak wydobyć źle dobrana muzyka i miejscami przekombinowany scenariusz. Mimo to myślę, że warto wybrać się w „chemiczny świat” Leny i Benka, ale nie będzie to podróż usłana różami.
NASZA OCENA: 6/10