7 marca 2018 / Ewa Biernacka / hematoonkologia.pl

Miłość w czasach nowotworu

Zdrowie seksualne – intymność, płodność, macierzyństwo - refleksje psychoonkologa Pauliny Zielińskiej z Centrum Onkologii – Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie Oddział w Krakowie. Diagnoza to specyficzny moment konfrontacji kobiety z informacją o chorobie, w naszej kulturze kojarzonej ze stanem prowadzącym do rychłej śmierci - konfrontacji z własną skończonością. Oczywiście tak wcale nie musi być - choroba nowotworowa coraz częściej jest stanem przewlekłym, bywa wyleczalna.

Miłość w czasach nowotworu

HEMATOONKOLOGIA.PL: Parafrazując  w tytule naszej rozmowy Gabriela Garcíi Marquesa powieść Miłość w czasach zarazy, gdzie napisał m.in. „(...) na tym świecie nie ma nic trudniejszego od miłości” – chcę zapytać o intymność, płodność i perspektywy macierzyństwa kobiety chorującej na nowotwór, poczynając od diagnozy – oczami psychologa.

PAULINA ZIELIŃSKA: Diagnoza to specyficzny moment konfrontacji kobiety z informacją o chorobie, w naszej kulturze kojarzonej ze stanem prowadzącym do rychłej śmierci - konfrontacji z własną skończonością. Oczywiście tak wcale nie musi być - choroba nowotworowa coraz częściej jest stanem przewlekłym, bywa wyleczalna.  Ale wciąż jej społeczny obraz przywołuje myśli apokaliptyczne - w głowie osoby słyszącej diagnozę raka eksploduje cały dotychczasowy porządek świata.

I psychoonkolog właśnie to pacjentce mówi – Nie taki diabeł straszny, jak go malują?

P.Z.: Tak, ale też jej uświadamia, że diagnoza, wywołując rozważania o rzeczach ostatecznych, stawia nas oko w oko z podstawowymi ludzkimi potrzebami - instynktem przetrwania, radzeniem sobie w obliczu zagrożenia utratą życia. Wobec nich potrzeby seksualne schodzą na plan dalszy. Spada libido, zazwyczaj ostatnią potrzebą kobiety wtedy jest pójść z partnerem do łóżka – ona walczy o życie!

Ale bliskość fizyczna nie przestaje być chorej potrzebna jako element potrzeby bezpieczeństwa?

P.Z.: Świetnie, jeżeli ta bliskość jest w stanie zaspokoić także potrzebę bezpieczeństwa. Czasem niestety tak nie jest, gdy bliskość realizuje się jedynie na płaszczyźnie fizycznej czy wręcz fizjologicznej, i nie wznosi się ponad to. Wtedy zadaniem dla obojga partnerów jest rozszerzenie jej także na inne obszary. Wyobrażenie sobie, że można ją realizować nie tylko przez stosunek seksualny w klasycznej formie, ale np. dotykiem – dotykiem o charakterze seksualnym, niekoniecznie kończącym się pełnym stosunkiem, ale przede wszystkim czułym. Bywa, że pary stają przed zadaniem przeformułowania swojej seksualności i wyobrażeń o niej. Przed koniecznością zbudowania na nowo wspólnych erotycznych kanonów i rytuałów, zdefiniowania na nowo bliskości, pożądania, seksu.

Można to zilustrować cytatem: „(...) istoty ludzkie nie rodzą się raz na zawsze w dniu, w którym matki wydają je na świat, (...) życie zmusza je do ponownego i wielokrotnego rodzenia samych siebie”. Zmienia się cała relacja tej pary, nie tylko sfera intymności, i wymaga pracy nad związkiem?

P.Z.: Zmienia się relacja, ponieważ choroba zwykle zmienia hierarchię potrzeb – potrzeba seksualna schodzi na dalszy plan, a potrzeba bezpieczeństwa zajmuje miejsce na szczycie. A kontakt seksualny z drugim człowiekiem może zacząć w pierwszej kolejności zaspokajać potrzebę bezpieczeństwa, a nie tę seksualną sensu stricto. Bywa to wielkim zadaniem dla pacjentki i dla pary - zdobycia umiejętności okazywania sobie ciepła. To trudne w sytuacji kryzysowej i wymaga dużej dojrzałości od obojga partnerów. Nie zawsze jest to osiągalne tak po prostu, czasem może rodzić konflikty. Wtedy para wymaga specjalistycznej pomocy w ich rozegraniu i rozstrzygnięciu - psychologa lub seksuologa.

A jeśli dramat choroby odsłoni pustkę w związku i nie za bardzo jest na czym budować?

P.Z.: Gdy wieje pustką i emocjonalnym chłodem, to nie jest to rezultatem pojawienia się choroby, tylko wcześniejszych procesów zachodzących w związku. Gdy tak się dzieje, stanowi to dodatkowy stresowy czynnik obciążający osobę zmagającą się z chorobą.

Intymność nie powinna się kojarzyć wyłącznie z seksem?

P.Z.: Intymność jest czymś szerszym - reagowaniem na potrzeby partnera nie tylko dotyczące potrzeby zaspokojenia potrzeby seksualnej, ale także na te z innych obszarów funkcjonowania: bezpieczeństwa, własnej wartości - bardzo często sfrustrowane u osób będących w trakcie leczenia onkologicznego długotrwałego i powodującego zmiany w ciele i spadek własnej atrakcyjności.

To szczególnie występuje w sytuacji, kiedy choroba dotyka obszarów tradycyjnie kojarzonych z płciowością, ze strefami erogennymi, jak piersi czy narządy płciowe.

P.Z.: Trzeba zawsze widzieć w sobie kobietę. Kobieta bez piersi nie przestaje być kobietą. Kobiecość jest czymś szerszym niż jej fizyczne atrybuty. Może się wyrażać nie tylko w wyglądzie – poprzez subtelność, zmysłowość, opiekuńczość, czułość, dbałość  o partnera, o dom, o siebie. Praca psychologa pracującego z pacjentkami, które zmagają się ze zmianą obrazu swojego ciała – utratą włosów, masy mięśniowej, nudnościami po chemioterapii – polega na przywracaniu im poczucia własnej wartości.

Partnerowi też potrzebna jest bliskość. „Wyciągnięci na łóżku, jedno obok drugiego, podzielili się swymi lękami, podczas gdy świat gasł powoli (...)” – znów stosowny cytat (Márquez – O miłości i innych demonach).

P.Z.: Tak, i tu dochodzimy do kwestii dobrej komunikacji między partnerami. Bez komunikacji, która otwarcie mówi o emocjach, o potrzebach związanych z tym, co się aktualnie dzieje, np. w procesie terapii, może dochodzić do niedopowiedzeń, subiektywnych interpretacji pewnych zdarzeń, jakie między dwojgiem osób się zdarzają, co rodzi zbędne konflikty. Pacjentki czy pary, które się zmagają z chorobą nowotworową, uczę komunikacji bez przemocy: w szczerej komunikacji mówimy o swoich potrzebach, o emocjach, a powstrzymujemy się od osądzania tej drugiej osoby, od wchodzenia w jej głowę i doszukiwania się przyczyn jej zachowań. Np. zdanie – Ty już mnie nie kochasz, bo nie chcesz ze mną sypiać – zakłada, że osoba, która to mówi, wie lepiej, co się dzieje w głowie jej partnera. Tę samą myśl przeformułowaną w języku komunikacji bez przemocy można wyrazić w zdaniu: Jest mi bardzo smutno, kiedy się nie kochamy, bo mam potrzebę bycia z tobą blisko. Osoba, która je wypowiada, skupia się na swoich doznaniach, powstrzymując od osądzania drugiej osoby. I daje jej szansę zareagowania i przedstawienia swojego punktu widzenia. Otwarta komunikacja zawsze poprawia relacje między partnerami i zwiększa bliskość.

Żeby móc rozmawiać o swoich obawach i razem szukać rozwiązania, potrzebna jest dojrzałość.

P.Z.: Niewątpliwie tak. Ale też sytuacje dramatyczne, poważna choroba i zmiany w jej następstwie czasem – paradoksalnie - zmieniają nasze życie na lepsze, bardziej twórcze, pogłębione o potocznie niedostępne refleksje. Dojrzałość w kontekście wzajemnej atrakcyjności partnerów w czasie choroby kobiety spada, trzeba się więc z tym uporać i uruchomić inne pokłady, takie jak: atrakcyjność intelektualna, emocjonalna, duchowa, fizyczna czy seksualna. Ale ten kapitał musi być zgromadzony wcześniej. By czerpać z zasobów, trzeba je mieć.

Amerykańska terapeutka, Wendy Schain zajmująca się pomaganiem osobom zmagającym się z chorobą nowotworową, stworzyła metodę opartą na metaforze bankowej: każdy człowiek ma kilka kont – stwierdziła. Na pierwszym koncie zdeponowana jest wartość naszej fizyczności, wyglądu. Na drugim ulokowane jest nasze "ja” społeczne, czyli to jak funkcjonujemy wśród innych, jak komunikujemy się. Trzecie konto to suma naszych osiągnięć: wykształcenia, kariery, osiągniętych celów. Z kolei czwarte konto, to nasze ,,ja” duchowe, wiara, przekonania, poczucie sensu czy transcendencji. W ciągu życia, systematycznie zapewniamy wpływy na kolejne konta. W sytuacji kryzysowej, jaką jest choroba, zaczynamy czerpać z nich zyski. Choroba dotyka wielu sfer naszego funkcjonowania, sfery fizycznej, społecznej czy duchowej. Może się zdarzyć tak, że aby uzupełnić brak na jakimś koncie, na przykład fizyczności, na którym podczas leczenia może pojawić się ,,debet”, korzystamy ze środków z innych kont, choćby ,,ja” duchowego, szukając głębszego sensu w tym, co nas spotyka. Sednem pracy terapeutycznej jest znalezienie aktywów - tego, co pozostało, mimo choroby, atrakcyjne w danym człowieku. Dzięki świadomej pracy nad sobą na różnych obszarach, dzięki przewartościowaniu, np. pacjentka powie: W sferze wyglądu podupadłam, ale nadal jestem atrakcyjna towarzysko, nie straciłam silnych punktów swojej osobowości. Owszem, schudłam i wypadły mi włosy, ale nadal mam ładne oczy i jestem dzielna.

Płodność i macierzyństwo, czy szerzej – rodzicielstwo. Wraz z nadejściem choroby nowotworowej jest skazane na klęskę, czy tylko na ciężką próbę?

P.Z.: To zawsze jest indywidualna sytuacja. Leczenie nowotworowe: chemio-radio, immuno- i hormonoterapia, leczenie radykalne (operacje chirurgiczne) płodność mogą zaburzać czy ją wręcz kobiecie odebrać. Bardzo młode pacjentki, niemające jeszcze dzieci, powinny sobie przed rozpoczęciem terapii zadać pytanie, czy chcą zachować płodność. A potem zapytać lekarza, czy jest to w danej sytuacji możliwe. W Polsce nadal w wielu ośrodkach onkologicznych punkt ciężkości opieki nad pacjentką jest położony na szybkie, czasem natychmiastowe rozpoczęcie leczenia, na skuteczną terapię. Nie patrzy się na pacjentkę z różnych perspektyw jej „interesów”, np. z perspektywy bycia w przyszłości matką. To się oczywiście zmienia, np. jest już standardem, że młodzi mężczyźni z rozpoznaniem np. raka jądra są informowani o możliwości bankowania nasienia. W przypadku płodności kobiet to już nie wygląda tak dobrze. Rozmowa o tym z pacjentką nie jest czymś standardowym, jest pomijana, co jest karygodnym zaniedbaniem. Są bowiem metody – nie wiem, na ile dostępne w Polsce – które mogą pomóc tej kobiecie w staniu się po zakończeniu terapii biologiczną matką. Jedną z nich jest mrożenie jej komórek jajowych – witryfikacja. Choć są to dla kobiety tematy trudne, dobrze, jeśli będzie miała możliwość rozmawiania na ten temat z lekarzami, z psychologami, z partnerem przed rozpoczęciem leczenia.

Od strony psychologicznej to jest ważny moment - zdanie sobie sprawy ze stosunku do kwestii rodzicielstwa – jeśli nie było wcześniej jasności co do tego, ustaleń.

P.Z.: Tak, szczególnie dotyczy to młodych kobiet i par, które nie mają dzieci. Płodność, możliwość posiadania dzieci – są niezwykle istotne – macierzyństwo jest doświadczeniem archetypicznym dla każdej kobiety. Sytuacja choroby i leczenia onkologicznego stawia chorą kobietę w obliczu ryzyka utraty tego doświadczenia. To może być bardzo obciążające, trudne i wymagać pomocy terapeutycznej.

Życie erotyczne chorej na raka z depresją, z zaburzeniami gospodarki hormonalnej, a wraz z nią z labilnością nastroju, ze skutkami ubocznymi leków, z upośledzonym układem odpornościowym po chemioterapii – co można jej powiedzieć? Że to stan przejściowy?

P.Z.: To znowu są kwestie bardzo indywidualne. Ważne, by kobiety uświadomiły sobie, że choroba nie odbiera im seksualności. Że potrzeba seksualna jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka, a choroba absolutnie nie odbiera możliwości utrzymywania aktywności seksualnej – w miarę potrzeb i możliwości. Może trzeba będzie tylko zmienić formy jej zaspokajania, choć nie musi to być konieczne. W zasadzie w większości przypadków kobieta będąca w trakcie leczenia nowotworowego może uprawiać seks i nie ma co do tego większych przeciwwskazań - oczywiście po skonsultowaniu tego z lekarzem. I tu pojawia się kolejna trudna sprawa – jak o to zapytać lekarza – skoro temat seksualności jest ciągle tematem tabu w naszej kulturze. Pojawia się duży opór – wstyd – przed zadaniem lekarzowi tego pytania. Bo przecież – skoro choruję na raka, to muszę cierpieć, a nie myśleć o „głupstwach” – choć te „głupstwa” to jedne z elementarnych ludzkich potrzeb. Tu znów podkreśliłabym rolę otwartej komunikacji – i z profesjonalistami, i z partnerem. Rozmawiając z pacjentkami na ten temat – to są często młode kobiety, ale wiek ma tutaj drugorzędne znaczenie - często im mówię, żeby pamiętały, że są istotami zmysłowymi, sensualnymi. Zachęcam je, żeby oswajały się ze swoją zmienioną cielesnością, żeby nie bały się siebie dotykać, badać, jak ich ciało reaguje na własny dotyk. Żeby sprawdzały, co się zmieniło, które obszary są szczególnie wrażliwe, które nie tolerują teraz dotyku. Być może są też takie części ciała, które były dotąd pomijane, a okazują się miejscami erogennymi.  Czasem łatwiej najpierw samemu poznać siebie, niż od razu w kontakcie z partnerem, który w tej sytuacji może być spięty. Kiedy partnerzy są już razem, to znów warto wspomnieć o dobrej komunikacji, otwartym informowaniu: Wiesz, to teraz sprawia mi ból, boli nawet własny dotyk, ale zauważyłam, że przyjemność sprawia mi na przykład głaskanie brzucha… Warto uzmysławiać kobietom, że mogą same sobie bardzo pomóc, pozostając otwarte na sygnały płynące z własnego ciała.


Artykuł powstał dzięki wsparciu firmy 


 

Podobne artykuły