14 października 2024 / Kampania edukacyjna "Kompendium zdrowia"

Nawet połowa Polaków może zachorować na nowotwór

"W życiu każdego człowieka komórki nowotworowe pojawiają się w organizmie wielokrotnie. Układ odpornościowy broni nas przed ich dalszym rozwojem. Czasem jednak komórka nowotworowa wymyka się spod tego nadzoru i wtedy może się rozwinąć choroba" – mówi prof. Jacek Jassem z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, prezes Polskiej Ligi Walki z Rakiem.

Nawet połowa Polaków może zachorować na nowotwór

Margit Kossobudzka: W ciągu ostatnich paru dekad wiedza o nowotworach niezwykle się powiększyła.

Prof. Jacek Jassem: Onkologia jest jedną z najszybciej rozwijających się dziedzin medycyny, głównie dzięki poznaniu molekularnych podstaw kancerogenezy. Było kilka milowych kroków w rozwoju tej wiedzy. Pierwszym było odkrycie w połowie lat 50. ubiegłego wieku struktury DNA, drugim − opracowanie na początku XXI wieku atlasu genomu człowieka, a trzecim − zapoczątkowane w 2006 roku badania nad atlasem genomu nowotworów. I tutaj zaczęły się schody, bo jeżeli mamy ponad 20 tys. genów i w każdym z nich mogą się zdarzyć tysiące zaburzeń molekularnych, to proszę sobie wyobrazić, jaka to jest mozaika.

Czy zaskoczyło pana tempo zmian w onkologii? Z jednej strony mamy coraz więcej nowotworowych celów do strzelania, a z drugiej, im dalej w las, tym więcej drzew.

Rozumiem, że niepokoi panią nadmiar wiedzy, której nie potrafimy jeszcze w pełni wykorzystać. Rzeczywiście, otrzymujemy coraz więcej informacji o nowotworze i połączenie wiedzy biologicznej z kliniczną staje się
wyzwaniem. A do tego dochodzą jeszcze indywidualne cechy pacjenta, bo to nie jest tylko interakcja pomiędzy lekiem i nowotworem. „Gospodarz” nowotworu, czyli pacjent, może mieć na przykład różną zdolność metabolizowania leku czy wydolność immunologiczną. Przy tak szybkim rozwoju wiedzy nieuchronnie będzie nam coraz trudniej ją przetrawić. Człowiek nie jest bowiem w stanie połączyć milionów danych z badań
eksperymentalnych oraz wyników setek badań klinicznych z indywidualnymi parametrami pacjenta i nowotworu. Żeby znaleźć optymalne rozwiązanie, te wszystkie klocki trzeba poukładać. Dużą nadzieję pokładam w sztucznej inteligencji, której algorytmy w ciągu kilku minut mogą przekształcić wszystkie dostępne dane w rzeczywiste korzyści, umożliwiając najbardziej spersonalizowane leczenie.

Sztuczna inteligencja rzeczywiście będzie takim game changerem?

Nie mam żadnych wątpliwości. W zasadzie już nim jest. Mózg człowieka ma ograniczenia fizjologiczne i tego się nie przeskoczy. Sztuczna inteligencja właściwie takich ograniczeń nie ma. To jest tylko kwestia techniczna. Może ta sztuczna inteligencja nie zastąpi całkowicie lekarzy, choć i tego nie wykluczam, ale pomoże im wybrać najlepsze rozwiązanie. Zresztą ona już w medycynie istnieje, np. w diagnostyce obrazowej czy
patomorfologicznej. Uważa się, że radiolodzy będą za jakiś czas niepotrzebni. Niedawno ukazało się kilka prac pokazujących, że w przesiewowych badaniach mammograficznych sztuczna inteligencja już teraz jest lepsza od radiologów. Uczestniczę w międzynarodowym projekcie, w którym wykazaliśmy, że może ona także wyręczyć patologa w kwalifikacji pacjentów do immunoterapii. W radioterapii sztuczna inteligencja pomaga w optymalizacji planów leczenia, co pozwala zminimalizować uszkodzenia zdrowych tkanek. Najbardziej prestiżowe czasopismo medyczne na świecie, „New England Journal of Medicine” (NEJM), utworzyło niedawno swój siostrzany tytuł: NEJM AI (artificial inteligence). Najnowszy numer tygodnika „Time” publikuje listę 100 najważniejszych ludzi na świecie zajmujących się sztuczną inteligencją w różnych dziedzinach. Liczba publikacji na ten temat rośnie lawinowo, co niektórych zaczyna przerażać. Ale ten pociąg odjechał już z peronu. 

W świetle dzisiejszej wiedzy i pana ogromnego doświadczenia na ile ryzyko zachorowania na nowotwór wynika z czynników wewnętrznych, a na ile ze środowiskowych, na które mamy wpływ?

Są nowotwory, w których czynniki środowiskowe nie mają istotnego znaczenia, czyli choroba pojawia się niezależnie od naszych zachowań i stylu życia. Ja to nazywam pechem. Bo jeśli na przykład człowiek przez kilkadziesiąt lat pali papierosy, to codziennie zaprasza do siebie nowotwór. Natomiast jeżeli prowadzi wzorowy tryb życia, a mimo to zachoruje, to możemy mówić o pechu. Nowotworów związanych z czynnikami wewnętrznymi i środowiskowymi nie da się jednak oddzielić grubą kreską, to jest pewne kontinuum. 

Jakie jest ryzyko, że zachorujemy na raka?

Człowiek żyje średnio niemal 80 lat. Biorąc pod uwagę, że nasze ciało składa się z kilkudziesięciu trylionów komórek, a część z nich przez całe życie się dzieli, nie ma szans, żeby niektóre z tych podziałów nie były błędne. Powstałe w ten sposób mutacje mogą być źródłem nowotworu. U każdego z nas komórki nowotworowe pojawiają się w organizmie w ciągu życia wielokrotnie, ale układ immunologiczny je rozpoznaje i niszczy w zarodku. Czasem jednak komórka nowotworowa wymyka się spod tego nadzoru i wtedy rozwija się nowotwór. Ze statystyk wynika, że każdy z nas ma średnio 12-procentowe ryzyko zachorowania na nowotwór w ciągu swojego życia. To ryzyko jest znacznie większe. Spośród obecnie żyjących osób na nowotwór zachoruje co trzecia, a może co druga, a umrze z tego powodu co czwarta. Główną przyczyną jest starzenie się społeczeństw. Dawniej umieraliśmy wcześniej na inne choroby, teraz „dożywamy” do nowotworu. A nasze siły obronne wyczerpują się z wiekiem. Ryzyko zachorowania można jednak znacznie zmniejszyć. Palenie tytoniu, niewłaściwa dieta, brak aktywności fizycznej, nadmierne opalanie, unikanie szczepień ochronnych czy alkohol są czynnikami, na które mamy jednoznaczny wpływ. 

U niektórych to ryzyko jest większe niż u innych.

Tak, i to w dużej mierze zależy właśnie od stylu życia, uzależnień czy zanieczyszczenia środowiska. Te czynniki dla poszczególnych nowotworów są dobrze zdefiniowane. Klasycznym przykładem jest rak płuca czy nowotwory głowy i szyi. Tu zależność palenie − rak jest dramatyczna. Z kolei do częstych nowotworów w mniejszym stopniu związanych z jakimiś konkretnymi czynnikami ryzyka należy rak piersi. Podłoże genetyczne stanowi tylko kilka procent. Pozostałe to nadwaga, alkohol, długi okres czynności hormonalnej jajników czy terapia hormonozastępcza. Te czynniki zwiększają ryzyko rozwoju raka, ale nawet jeśli występują razem, mają wielokrotnie mniejszy wpływ na rozwój raka piersi niż palenie papierosów na raka płuca.

A dlaczego niektóre nowotwory są stosunkowo powszechne, a inne występują rzadko?

To jest dobre pytanie, ale trudno na nie odpowiedzieć. Wiemy natomiast, skąd się biorą geograficzne różnice w epidemiologii nowotworów – tutaj największą rolę odgrywają czynniki środowiskowe. Jeżeli na przykład w danym kraju wiele osób pali papierosy, to częstsze będą tam nowotwory tytoniozależne. Z kolei nowotwory skóry będą występowały w regionach, gdzie jest dużo słońca, np. w Australii. Nie dotyczy to natomiast rdzennych mieszkańców Afryki, bo chroni ich ciemny kolor skóry. W krajach o dużym spożyciu czerwonego mięsa częste będą nowotwory przewodu pokarmowego. Podam też bardziej egzotyczne przykłady. Rak pęcherza moczowego nie jest w Europie bardzo częstym nowotworem. Natomiast są kraje, na przykład Egipt, w których jest w czołówce. Przyczyną jest endemiczne występowanie tam związanego z tym nowotworem pasożyta o nazwie schistosoma, którego w Europie nie ma. Podobna ytuacja dotyczy bardzo złośliwego nowotworu wieku dziecięcego − chłoniaka Burkitta. Jest on związany z zakażeniem wirusem EBV – częstym w Afryce równikowej i bardzo rzadkim w Europie. Takie przykłady można mnożyć. Ale swoją geografię mogą mieć także nowotwory niezwiązane z czynnikami środowiskowymi, ale np. dziedzicznymi. Dobrym przykładem są zwiększające wielokrotnie ryzyko raka piersi i raka jajnika mutacje genów BRCA1 i BRCA2. Ich nosicielstwo u aszkenazyjskich Żydów jest dziesięciokrotnie częstsze niż w innych populacjach.

Pan też chorował na nowotwór, więc zna pan temat także z perspektywy pacjenta. Czy jako onkolog bał się pan mniej, czy może właśnie bardziej w związku z pana wiedzą?

Nowotwór jest bardzo demokratyczną chorobą, lekarze nie mają immunitetu. Bałem się jak każdy inny człowiek, bo w takich sytuacjach nie ma herosów. Z tego powodu zacząłem moją przygodę z nowotworem nie od onkologa, tylko od psychologa. Mój nowotwór został wykryty dość późno, choć nie miałem na to wpływu. On po prostu ma taką naturę. Jednak mimo emocji, które przeżywałem, starałem się wykorzystać swoją wiedzę do racjonalnej oceny sytuacji. Starałem się dobrze współpracować z lekarzami. Nie wtrącałem się do ich decyzji. To był nowotwór układu chłonnego, na którym znam się mniej niż hematolodzy, w związku z tym całkowicie im zaufałem. Myślę, że byłem subordynowanym pacjentem. Poza tym dbałem o zachowanie dobrej kondycji fizycznej, właściwie się odżywiałem, więcej sypiałem. Na szczęście miałem mocne wsparcie rodziny i przyjaciół. W takim momencie można się przekonać, jakie to ważne.

Jakie są w tej chwili najczęstsze nowotwory?

U mężczyzn rak gruczołu krokowego, a u kobiet rak piersi. Ale pierwszym zabójcą w obu wypadkach jest rak płuca. Pokazuje to, że częstość zachorowań na dany nowotwór niekoniecznie idzie w parze z umieralnością. Rak gruczołu krokowego i rak piersi rokują dobrze, a rak płuca – źle, dlatego wyprzedza je w statystykach zgonów. 

Rak może być chorobą przewlekłą, ludzie potrafią żyć z nim nawet kilkanaście lat. Ale są nowotwory, gdzie ta walka jest wciąż nierówna i medycyna nie ma wiele do zaoferowania pacjentowi. 

Rzeczywiście, z niektórymi nowotworami nadal słabo sobie radzimy, ale jest ich coraz mniej. Ścieżkę naukową zaczynałem w połowie lat 70. ubiegłego wieku od czerniaka skóry. Przyjeżdżali do Gdańska pacjenci
z całej Polski, a my próbowaliśmy nowych terapii. Jednak mimo największych starań ci chorzy szybko umierali. Rozsiany czerniak to była kwestia kilku miesięcy życia. W tej chwili, dzięki postępom w leczeniu, tacy chorzy żyją latami. Nie są może wyleczeni, ale ten nowotwór stał się chorobą przewlekłą i oni żyją tak jak pacjenci z cukrzycą, nadciśnieniem, chorobą serca czy nerek. 

Czy dla takich osób nie powinno się wprowadzić specjalnej opieki? Osób z doświadczeniem onkologicznym przybywa bardzo szybko. 

I będzie przybywać, bo bardzo wzrośnie liczba ozdrowieńców.

Ale czy tacy ludzie wymagają specjalnych systemowych zmian?

Oprócz mojej pracy akademickiej zajmuję się też działalnością społeczną. Dużą uwagę zwracam na „życie po raku”, czyli wychodzenie z choroby, powrót do społeczeństwa, reintegrację zawodową, rodzinną czy kulturową. Chodzi też o to, żeby ci ludzie nie żyli z piętnem choroby nowotworowej, nie byli wykluczani. W naszym społeczeństwie istnieją bowiem stereotypy i wiele osób nadal uważa nowotwór za wstydliwą  chorobę. Ozdrowieńcy mają trudności z powrotem do pracy i bywają gorzej traktowani przy ubezpieczaniu się czy zaciąganiu pożyczek bankowych. W Polskiej Lidze Walki z Rakiem realizujemy obecnie kampanię,  która ma to zmienić. Współpracujemy z wieloma organizacjami pacjenckimi, towarzystwami naukowymi i rzecznikiem praw pacjenta, ale niektóre problemy będą wymagały zmian legislacyjnych. 

Przeżył pan już zmiany w podejściu do leczenia onkologicznego, ale czy czeka pan na coś jeszcze? Coś takiego, co wywróci stolik?

Nie spodziewam się żadnego złotego strzału. Oczekuję dalszego postępu. Bardzo nie lubię w onkologii słowa „przełom”, jest bowiem nadużywane i budzi emocje. Gdyby każde nowe osiągnięcie było przełomem, nie byłoby już nowotworów na świecie. Owszem, onkologia rozwinęła się fantastycznie. Gdy zaczynałem pracę, mogliśmy wyleczyć może co piątego czy co czwartego chorego; dziś ponad połowę. Ale na to składają się nie przełomy, ale małe kroki. Prawdziwych przełomów było kilka – przykłady z ostatnich dwóch dekad to odkrycie terapii celowanych czy immunoterapii. Ja zawdzięczam życie właśnie immunoterapii. Gdybym zachorował parę lat wcześniej, nie miałbym szans. Jestem żywym przykładem tego postępu.

Rozmawiała: Margit Kossobudzka

Całą publikację w formacie PDF mogą Państwo pobrać tutaj.

Podobne artykuły