28 września 2023 / Hematoonkologia.pl

„Walka stoczona, teraz jest pokój”. Historie młodych ozdrowieńców

Siedemnastoletni Wojtek nie myśli za wiele o medycynie. Woli gry komputerowe i fizykę, którą chce zdawać na maturze. Gra w szkolnej grupie teatralnej, jesienią mają wystawiać „Karaluchy” Witkacego. Gdy dostanie skierowanie do szpitala, zapyta jeszcze lekarza, czy będzie mógł zagrać spektakl. Niestety, nie będzie mógł.

„Walka stoczona, teraz jest pokój”. Historie młodych ozdrowieńców

W piątek, na kilka dni przed przyjęciem na oddział, gra jeszcze mecz w siatkówkę. W weekend wyczuwa na szyi kilka guzków. Do lekarza wybiera się w poniedziałek. We wtorek idzie na badania krwi. Od tamtego momentu wszystko dzieje się już bardzo szybko.

W środę trafia do Szpitala Specjalistycznego w Pile. Niedługo potem karetka wiezie go na onkologię dziecięcą do Poznania. Na oddziale Wojtek widzi, że w karcie ma wpisane: „podejrzenie choroby rozrostowej”. Nie wie, co to znaczy, pyta pielęgniarkę. Kobieta jest zmieszana. – Lekarze ci nie powiedzieli? – dziwi się.

Jeszcze nie powiedzieli, bo cały czas trwa diagnostyka. Wojtek przechodzi badanie za badaniem. Zanim usłyszy, że choruje na chłoniaka Hodgkina, miną dwa tygodnie. Sytuacja jest poważna, to IV stadium, nowotwór nacieka na inne narządy. Wojtek ma już problemy z oddychaniem.

Grupa teatralna przesyła mu pozdrowienia, ale też materiał z występu, bo „Karaluchy” zdecydowali się zagrać bez niego. – Nie ma ludzi niezastąpionych – przyznaje dziś Wojtek.

Jego plan lekcji zmienia się w plan leczenia: dwa tygodnie podawania chemii, później dwa-trzy tygodnie w domu, żeby organizm się odbudował, a jak tylko wyniki się poprawią – powrót do szpitala i kolejna chemia.

Pierwszej się boi. Nie znosi jej dobrze, ma mdłości. Ale do dziś nie wie, czy to z nerwów, czy to dlatego, że inni wymiotowali, czy to leki tak na niego zadziałały.

Jest spoko, rób więcej!

W tamtym czasie Wojtek interesuje się nie tylko fizyką. Dużo czasu spędza w sieci, w tym na Youtubie. W pewnym momencie postanawia, że sam zacznie publikować. Najpierw nagrywa krótkie materiały z gier wideo. Potem decyduje, że będzie nagrywał siebie. Chce pokazać, że mimo choroby funkcjonuje, że żyje, tak właśnie na przekór.

Przy pierwszych nagraniach stresuje się tak bardzo, że kilka razy musi zmieniać mokrą koszulkę. Mówienie do kamery nie przychodzi mi łatwo. Nie jest urodzonym showmanem. Ale motywacja do nagrywania jest silniejsza niż obawy.

Pierwszy film nosi tytuł: „Czy łysy może być szczęśliwy?”.

– Cześć, witam was bardzo serdecznie w moim vlogu – zaczyna chłopak. W ciągu tych dwóch minut nie wspomina jeszcze o chorobie. Komentujący piszą pod nagraniem: „Jesteś mega przesympatycznym i pozytywnym człowiekiem”, „Jest spoko, rób więcej”, „Dobry początek, uszanowanko!”. Z czasem do skrzynki Wojtka trafiają kolejne ciepłe wiadomości: “też to miałem, też na to choruję, twoje filmiki dodają mi siły”.

Wojtek: Ja po prostu mówiłem, co u mnie w życiu jest. Ale ludzie pisali, że to im pomaga w jakiś sposób, że też tak mają.

Kolejny filmik zaczyna się już profesjonalnym intro z nazwą kanału: „TheBrzydkiKanał”. Tym razem Wojtek wyjaśnia, skąd pomysł na nagrania: – Dla mnie ta choroba to takie osobiste wyzwanie. I naprawdę rozumiem ludzi, którzy się szybko załamują. Dlatego założyłem ten kanał, żeby pokazać wam, że może być inaczej.

Wojtek wygląda na tych nagraniach, jak osoba z dużym dystansem do siebie i świata. W jednym z późniejszych filmów goli się na łyso. Dużo się śmieje, a pod koniec, zanim zgoli całą głowę, demonstruje wąskiego irokeza. Materiał nagrywa przed jednym z cyklów chemii. Wie, że jak zostawi włosy, będą wypadać, zostawać na poduszce, przyklejać się do szyi.

Kamera nie pokazuje jednak wszystkiego. Dziś Wojtek ocenia, że mógł wtedy chorować na depresję. Potrzebował, by ktoś go przytulił, powiedział, że jeszcze będzie dobrze. Potrzebny mógł być też psycholog.

Wojtek: – Czasem uśmiech ukrywał cierpienie. Bywały takie materiały, że było mi po prostu źle ze sobą, ale jak nagrywałem materiał, to się uśmiechałem do kamery. Myślę, że to naturalny mechanizm.

Vlog Wojtka wypełnia pewną niszę. Nawet jeśli w sieci jest sporo siedemnastoletnich vlogerów, to tych opowiadających o życiu z nowotworem już nie. Owszem, co pewien czas pojawia się jakiś nieprzyjemny komentarz, co Wojtek na początku bierze do siebie, ale odzew jest w większości pozytywny. Jeden z filmów jest nawet nominowany do Grand Video Awards, nagród przyznawanych najlepszym twórcom w polskim internecie.

Najgorszy miesiąc w życiu

Magda zgłasza się do lekarza z bólem brzucha i gorączką. Pierwsza diagnoza, jaką słyszy, to COVID. Po kilku dniach ból jest już nie do zniesienia, a gorączka dobija do 40 stopni. Magda jedzie z mamą do szpitala. Trafia na oddział gastroenterologii i hepatologii, bo lekarze diagnozują zapalenie wątroby.

Trwają najdłuższe wakacje w jej życiu, jak mówiła o nich ze znajomymi. Kilka miesięcy wolnego między maturą a studiami, pełne podekscytowanych rozmów o tym, kto na którą uczelnię chce się dostać, gdzie kto składa dokumenty. Znajomi Magdy jeżdżą po świecie, dzielą się zdjęciami w sieci. Ona też niedawno wróciła z wakacji. Pojechała nad morze z Pawłem, chłopakiem, którego poznała na studniówce. Pierwsza poważniejsza miłość. Motyle w brzuchu, wycieczki, zachody słońca nad wodą. Planowali wspólną przyszłość.

O miesiącu na oddziale hepatologii powie potem: najgorszy miesiąc w życiu. Jedna wielka niepewność. Dziwne objawy, coraz to nowe. Oprócz gorączki i bólu też swędzenie, wielkie siniaki, omdlenia, drgawki. Jej wygląd zmienia się z dnia na dzień. Jest pod obserwacją całą dobę. Codziennie pyta lekarzy: co mi jest? Kiedy wyjdę ze szpitala?

W nocy ma koszmary, budzi się z płaczem. Boi się, więc śpi z zapaloną lampką.

Magda: – Najbardziej chciałam, żeby mama i chłopak wprowadzili się tam do mnie, bo byłam zupełnie sama, bez nikogo bliskiego. Chciałam ten czas po prostu przespać.

Mimo złego samopoczucia, Magda próbuje dopiąć formalności związane z wyborem studiów. Jej mama kursuje z dokumentami między szpitalem a uczelnią.

W pewnym momencie lekarz decyduje o biopsji szpiku. Przychodzą wyniki, powoli coś zaczyna się wyjaśniać. Kolejne informacje łączą się w sensowną całość. Pada decyzja: pacjentkę trzeba przenieść do innego szpitala.

Jadąc do swojej nowej sali, Magda czyta: „Oddział hematologiczny”. Nie wie, czym jest „hematologia”, ale to słowo nie budzi w niej takiego strachu jak „onkologia”. Gdy przejeżdża przez oddział, część sal jest otwarta. W środku łyse kobiety, łysi mężczyźni. Powoli zaczyna zdawać sobie sprawę, jaka może być diagnoza, ale jeszcze nie dopuszcza do siebie tych myśli. Na pewno lekarze się pomylili. Taka choroba w tak młodym wieku?

Zasypana pytaniami

Na początku nie jest tak źle. Ładna izolatka, w miarę nowoczesna, 5 posiłków zamiast trzech, jak w poprzednim szpitalu. Kisiel, budyń, choć bez cukru. Po pewnym czasie z inicjatywy pielęgniarek Magda zapoznaje się z dziewczyną, niewiele starszą, zaledwie o kilka lat. Pielęgniarki pomyślały, że będzie im raźniej, dwie młode na takim oddziale.

Ale Magda widzi, że koleżanka ma poniszczone ręce, koło szyi blizny po wkłuciu centralnym, krótkie włosy, problemy z zębami. To już jej drugi nowotwór. Wyleczyła białaczkę, ale zachorowała na chłoniaka. Koleżanka chce jak najlepiej, nie chce ściemniać, jak to jest w chorobie. Opowiada Magdzie dokładnie co i jak. Ale dla Magdy to za dużo naraz. Po tych rozmowach czuje się coraz gorzej, często płacze. Pielęgniarki chyba interweniują, bo koleżanka o chorobie opowiada nieco mniej.

Po kilku dniach pobytu w tym szpitalu Magda już czuje, jaka będzie diagnoza. Nie bez powodu znalazła się na takim oddziale. Gdy pani doktor mówi: „ostra białaczka limfoblastyczna”, serce Magdy na chwilę się zatrzymuje, po czym zaczyna bić jak szalone. Zasypuje lekarkę pytaniami. Chce wiedzieć, jak się wyleczyć, ile to będzie trwało, czy leczeniem będzie chemioterapia, kiedy wreszcie wróci do domu, czy wypadną jej włosy. Dopiero po wyjściu lekarki zdaje sobie sprawę, jak ciężka to choroba i jak długie leczenie ją czeka. Pół roku brzmi jak wieczność. Jej wola walki załamuje się.

Włosy Magdy były długie i zadbane. W trakcie pierwszej chemii Magda czuje, że już zaczynają zmieniać strukturę. Są inne: ciężkie, lepkie. Trochę zostaje na poduszce. Magda mówi do koleżanki z pokoju: pleć warkocze, ścinamy. Mimo tej decyzji, jak tylko widzi się w lustrze, zaczyna płakać. Nie z powodu braku włosów, ale przez chorobę, która zabiera coraz więcej. Najpierw kontakt z bliskimi, dobre samopoczucie, siłę, potem też włosy.

Warkoczy nie oddaje ani nie wyrzuca. Tyle dbania, pielęgnacji i tak się ich pozbyć? Bardzo jej szkoda tych włosów. Postanawia je zatrzymać.

Mama się podnosi

Gdy Paweł, chłopak Magdy, słyszy ostateczną diagnozę, kamień spada mu z serca. Przy chorobie Magdy jest duża szansa na wyleczenie. Paweł jest matematykiem, więc sięga po dane i statystyki z kraju i zagranicy. Widzi w nich, że będzie dobrze. Jest coraz spokojniejszy.

Mama Magdy potrzebuje więcej czasu. Cztery lata wcześniej zmarł jej mąż, ojciec Magdy. Chorował na stwardnienie zanikowe boczne. Teraz choruje córka. Magda widzi przez szybę, że jak tylko mama przyjeżdża, to płacze, choć bardzo się stara tego nie robić.

– Nie płacz, jest dobrze – pociesza Magda, ale bezskutecznie. Mamie pomaga dopiero kontakt z panią Bożenką, koleżanką, która przeszła leczenie innego nowotworu – szpiczaka. Dzwonią do siebie i w dzień, i w nocy. W chwilach załamania mama słyszy od koleżanki: skup się na gotowaniu, jeździj do szpitala, przywoź jedzenie, to ważne, to pomaga. Powoli się podnosi. Szuka córce rehabilitanta, zaczyna współpracę z fundacjami, bo leczenie swoje kosztuje. Wchodzi w tryb działania.

Brat też przeżywa, choć nie ma w zwyczaju pokazywać emocji. Gdy Magda po raz pierwszy przyjeżdża do domu, kupuje jej kwiaty.

Babcia ma za sobą dwa nowotwory. Jak Magda ścina włosy, sama się goli na łyso i wysyła wnuczce zdjęcia.

Magda zastanawia się, co dalej ze związkiem. Czy chłopak, którego poznała kilka miesięcy temu, przejdzie z nią tę trudną i długą drogę. Jak się później okazuje, największym wsparciem w białaczce będą dla Magdy właśnie chłopak, rodzina i pani doktor.

Tak być nie może

Ze wszystkich chemii, Magda najgorzej przechodzi pierwszą. Wciąż trwa pandemia, odwiedziny są zakazane. Magda widzi bliskich tylko przez szklane drzwi. Martwi się diagnozą. Chudnie. Skutki uboczne dają jej w kość. Przez dwa miesiące leży w łóżku. Boli ją kręgosłup, a rehabilitacja nie pomaga. Lekarz proponuje chociaż spacery po korytarzu, ale Magda nie ma na nie siły.

Gdy po zakończeniu cyklu przyjeżdżają po nią mama i chłopak, bardzo chce wybiec ze szpitala i rzucić im się w ramiona, ale nie może. Ledwo schodzi po schodach. Kurczowo trzyma się barierki i robi krok za krokiem, powoli. Gdy w domu siada na krześle, praktycznie nie jest w stanie podnieść nogi. Wtedy Paweł postanawia: tak być nie może.

W domu Magda dostaje wsparcie, miłość i dużo jedzenia. Chodzi na lekkie spacery, nabiera sił. To wtedy budzi się w niej wola walki. Nigdy nie była tak słaba, tak chuda. Chce to zmienić. Myśli: Ja to wygram, to po prostu kolejne wyzwanie, które trzeba pokonać.

Na wcześniejszym etapie leczenia nie myślała o jakimkolwiek działaniu. Najpierw musiała zaakceptować sytuację, w której się znalazła. Nie przychodziło to łatwo.

– Dlaczego ja? – myślała. – Ludzie o siebie nie dbają, piją, palą, a dożywają osiemdziesiątki. Ja mam 19 lat, zdrowo się odżywiam, żadnych używek i co? Muszę walczyć o życie.

Gdy wraca na oddział, ma ze sobą walizkę jedzenia, matę, gumy i strój do ćwiczeń. Ustala z panią psycholog, że po czternastej, gdy ta kończy pracę, będzie mogła ćwiczyć w jej gabinecie.

Magda: – Czy miałam siłę ćwiczyć? Musiałam mieć. Wiedziałam, że jeśli kolejne etapy chemii będą wyglądały jak ten pierwszy, to będzie bardzo ciężko. Pamiętałam ból kręgosłupa z pierwszego cyklu i myślałam, że nie chcę do tego dopuścić.

Pierwsze ćwiczenia Magdy przypominają raczej rehabilitację niż trening. Podnoszenie nóg, wymachy. Z czasem zaczyna robić brzuszki, wyrabiać 6000 kroków dziennie. Gumy do ćwiczeń zmienia na mocniejsze. Prosi też lekarkę o dokładną rozpiskę wlewów chemii, żeby wiedziała, kiedy da radę zrobić mocniejszy trening, kiedy słabszy, a kiedy będzie musiała odpocząć po podaniu leków.

Wspomina dziś: – Czułam wtedy, że mogę sobie pomóc, że nie muszę być bierna w leczeniu. Zrobię wszystko, żeby przejść je jak najlepiej i jak najmniej odczuć skutki uboczne.

Oprócz sportu Magda stawia też na jedzenie. Mama, brat, chłopak, rodzina chłopaka – wszyscy gotują Magdzie posiłki. Raz chilli con carne, raz naleśniki, w szpitalu lądują kolejne torby pełne próżniowych pojemników. Magda ma głowę zajętą ćwiczeniami, dietą, leczeniem, walką ze skutkami chemii. Myśli o tym, co zrobi po wyjściu ze szpitala: zacznie studia, kupi auto. Będą dalej planować przyszłość z Pawłem.

Ale to dopiero za jakiś czas. Na razie dni płyną powoli. Magda czasem czyta książkę, czasem obejrzy film. Ale przychodzą też gorsze dni, kiedy po prostu idzie spać. Śpi wtedy w dzień, w nocy, próbuje przespać czas, który dzieli ją od wyjścia do domu. W kalendarzu skreśla kolejne dni.

Plan od nowa

Oddział dziecięcy jest zamknięty, pacjenci nie mogą z niego wyjść nawet na chwilę. Wojtek chodzi po korytarzu, w jedną stronę i w drugą. Wychował się w domu przy lesie, wszędzie była przyroda i otwarta przestrzeń, ile tylko potrzebował. W szpitalu nie ma jej wcale.

Razem z nim na sali jest sześć, siedem osób. Łącznie na oddziale – kilkadziesiąt. Czas upływa na rozmowach, grach i zabawach. Nawiązują się relacje, niektóre głębsze. Wojtek na oddziale znajduje bliskiego kolegę. Niestety, w pewnym momencie jego stan zdrowia mocno się pogorszył.

Wojtek: Obserwowałem jego progresję, brak poprawy. To było trudne, gdy ja wychodziłem z oddziału, a niektórzy moi znajomi umierali. Odchodzili powoli.

Wojtek poznaje też młodsze dzieci, w tym Kubusia, chłopca chorego na guza mózgu. Często czyta mu bajki. Na początku ich znajomości chłopiec jeszcze chodzi, ale stopniowo choroba zabiera mu siły. Tego Wojtek też jest świadkiem.

Gdy trafia na oddział dla dorosłych, nie ma już ochoty na nowe znajomości. Obawia się, że ktoś, kogo pozna, polubi, znowu odejdzie. „U dorosłych” ma też więcej przestrzeni. Może wziąć słuchawki, pójść do parku, poczytać książkę, pouczyć się do matury, zjeść coś w barze szpitalnym. Ma gdzie uciec, w końcu pobyć sam ze sobą, bez ludzi dookoła.

Kiedy pozwala mu samopoczucie, uczy się do matury. Skupia się na matematyce i fizyce. Pojawia się też nadzieja na powrót do szkoły po wakacjach. Wszystko zmienia się, gdy Wojtek dowiaduje się, że leczenie nie działa. Węzły chłonne rosną, jest progresja.

Wtedy staje przed kolejną próbą. Zastanawia się co zrobić z życiem, ze sobą. Dużo myśli o tym, co dalej. Przypominają mu się momenty, kiedy młodszym dzieciom czytał bajki. Kiedy czuł, jak bardzo lubi pomagać innym.

Gdy czeka z mamą na RTG klatki piersiowej, Wojtek pyta ją po raz pierwszy: – Co ty na to, jakbym został lekarzem?

Ona nie od razu bierze to na poważnie. Myśli, że to taki luźny pomysł, ale czy coś z tego będzie? Tymczasem, w głowie Wojtka myśl o medycynie zaczyna się intensywnie rozwijać. Pomaganie to jedno, ale coś tam już o medycynie wie. Może kiedyś sam wymyśli jakiś lek?

W końcu postanawia: będzie zdawał na medycynę. Zmienia matematykę i fizykę na biologię oraz chemię. Naukę musi zacząć niemal od nowa.

– Zawziąłem się – wspomina dzisiaj. – Z buntu na to cierpienie, na to, że miałem wznowę, że odeszli pacjenci, których znałem. Chciałem też znaleźć jakiś sens, bo choroba i tak dużo mi zabrała.

Non–stop na łączach

Przeszczep szpiku zaplanowano Magdzie na 23 grudnia. Przez kilka tygodni przed zabiegiem musi być w izolacji, więc na sali jest sama. Dzięki temu może sobie pozwolić, żeby być z chłopakiem na łączach cały czas. Zasypiają i budzą się razem. Nawet filmy świąteczne oglądają wspólnie. Ona na swoim laptopie, on na swoim. Muszą tylko się postarać, żeby odtwarzanie włączyć dokładne w tym samym momencie.

Dawcą szpiku jest brat. Trafia do zupełnie innej sali niż siostra, ale machają sobie przez okno, piszą SMS-y. Magda cieszy się, że ktoś z rodziny w końcu widzi świat, w którym tak długo była sama. Że przez moment sama już nie jest.

Szpik, który ma mieć podany, jest płynem wlanym w woreczek. Wygląda jak krew, zwyczajnie. W trakcie przeszczepu w sali z Magdą jest troje lekarzy i pielęgniarka. Wszyscy czekają. Trochę rozmawiają, trochę żartują. Po trzydziestu minutach jest po wszystkim. Magda dziwi się: tyle chemii, leków, czekania, wszystkiego, żeby w pół godziny przyjąć jedną, tak wyczekiwaną, życiodajną „kroplówkę”.

W dniu wyjścia ze szpitala po przeszczepie, Magda już nie może wysiedzieć na łóżku. Wie, że to ostatnie godziny w szpitalnej sali, do której obiecała sobie już nigdy nie wrócić. Na pożegnanie mama robi jej zdjęcie z panią doktor. Lekarka w maseczce, Magda też, do tego czapka i za duży płaszcz. Lekarka mówi na pożegnanie: – Oddaję pani zdrową córkę.

Warkocze

Po powrocie Magda cieszy się mamą i mieszkaniem. Jest jej łóżko, jej kocyk. Cieszą ją znajome ściany i ciepła łazienka. Gdy mama pyta, co ugotować, Magda mówi: pomidorówkę!

Po kilku dniach przyjeżdża Paweł. Na dworze jest dużo śniegu, więc jadą z Magdą do parku. Rzucają się śnieżkami, zjeżdżają z górki na tyłkach, szaleją w białym puchu. Magda jest ubrana w kombinezon narciarski, ale i tak trochę się stresują, czy nie przesadzili, czy się nie rozchoruje. Wracają do ciepłego domu, gdzie mama czeka z obiadem.

Przez kilka miesięcy od przeszczepu są bardzo ostrożni. Magda zastanawia się, czy wolno jej iść na basen, czy może się zobaczyć z dziećmi brata, które chodzą do przedszkola. Ale im bliżej wiosny, tym jest spokojniejsza. Idąc na studia, prawie już nie myśli o chorobie.

Prawie, bo po wyjściu ze szpitala przez pewien czas ma jeszcze problemy z czuciem w opuszkach palców i w stopach. Dzięki rehabilitacji udaje się je przywrócić. Boryka się również z bolesnymi skurczami, wynikającymi z uszkodzenia nerwów. Przeszkadzają jej w pływaniu, w górskich wycieczkach, które uwielbia.

Niezbyt dobrze znosi też chwile, gdy jest sama. Najtrudniej było jej tuż po zakończeniu leczenia. Wystarczyło, że mama wyszła do warzywniaka na 5 minut, a do Magdy wracały myśli ze szpitala, widziała ściany sali, w której sama spędziła kilka miesięcy, zadręczały ją pytania: co jeśli będę musiała tam wrócić? Co jeśli szpik brata się nie przyjmie?

Do dziś nie jest w stanie zjeść nic o konsystencji musu. Zraziła się do niej. W trakcie leczenia był miesiąc, gdy była w stanie jeść tylko zmiksowane obiady.

Te skutki są trochę męczące, ale Magda mówi, że nie jest źle. Ból żołądka, coś nie tak z węzłami chłonnymi – zawsze może wtedy zadzwonić do swojej lekarz hematolog. Złota kobieta, mówi o niej Magda, nie każdy ma szczęście, żeby trafić na taką.

Czasem tylko, jak na kontroli widzi na oddziale kogoś młodego, od razu jej się wszystko przypomina. Raz zobaczyła chłopaka na noszach, zdezorientowanego, zagubionego, jak ona trzy lata temu. Wokół niego biegali lekarze.

– Ale na co dzień zapominam o chorobie całkowicie – mówi dziś Magda.

Warkocze, które obcięła przed chemią, do dziś leżą w szafie. Planuje wkrótce przekazać je jednej z fundacji.

Jest już pokój

Przez dwa lata rytm życia wyznaczały mu kolejne etapy leczenia. Cykle chemii, pobyty w domu, badania, przeszczep, kontrole. Wiadomo było, co najpierw, co dalej. I nagle koniec, w planie pusto. Już nie ma dalszego schematu.

Wojtek: – Ja lubię schematy w życiu. One dużo ułatwiają. Gdy pęknie opona, wiadomo co zrobić: kupić oponę, zadzwonić do warsztatu, do lawety, odhaczone. I tak było z odhaczaniem leczenia. Aż nagle nie było co odhaczać, zostało tylko życie. I nie wiadomo było, co czeka dalej.

Po zakończeniu leczenia Wojtek nie cierpi na brak czasu. Przy drugim podejściu dostaje się na medycynę. Pierwszy rok jest trudny, nauka dużo go kosztuje, ale Wojtek czuje, że nie może odpaść. Zalicza rok, choć po sesji jest wykończony. Zwłaszcza że wciąż czuje osłabienie, łapie infekcję za infekcją.

Potem przychodzi pandemia. Przypomina Wojtkowi, jak to jest być w izolacji, jak okropnie jest siedzieć w zamknięciu. Jak bardzo chce się wtedy wyjść. I jak strasznie było, gdy zamknięty był ostatnim razem.

Gdy wrócił do domu po pierwszym pobycie w szpitalu, potrafił siedzieć i patrzeć za okno. Cieszyć się, że widzi drzewa, że liście brzozy ruszają się na wietrze. Mama pytała, czemu tak milczy. – A ja byłem szczęśliwy – wspomina Wojtek.

Z czasem zaczyna znowu uprawiać sport. Siatkówka, spacery, taniec towarzyski.

Nie lubię siedzieć w domu – to zdanie Wojtek w naszej rozmowie powtarza kilka razy. – Może to przez tę szpitalną izolację tak nienawidzę braku ruchu, dynamizmu. Gdy miałem siedzieć trzy tygodnie w domu i uczyć się do sesji, non–stop przy biurku, to trudno było mi wytrzymać.

Psychicznie Wojtek dochodzi do siebie dopiero pod koniec studiów. Mniej więcej w podobnym czasie kończy też psychoterapię. Poszedł na nią, bo bał się, że emocje związane z chorobą będą mu przeszkadzały w pracy. Zanim zacznie pomagać innym, chciał pomóc sobie.

Wojtek: – Gdy dziś wracam myślami do tamtego czasu, to wracam też do Wojtka, który cierpiał psychicznie i fizycznie. Jest to męczące. Z drugiej strony, im więcej razy się to przetrawi, wypowie, tym ten powrót mniej kosztuje. Na początku na samo wspomnienie o chorobie płakałem. Teraz ten ładunek emocjonalny jest dużo mniejszy.

Zarówno on sam, jak i medycyna, mówią zgodnie, że jest zdrowy. Od zakończenia leczenia minęło ponad 5 lat. Czasem jednak pojawiają się w nim obawy, czy choroba nie wróci. Wystarczą powiększone węzły chłonne, nieznany opór w jamie brzusznej. Ale Wojtek stara się te lęki racjonalizować. Poza tym, jest ich dużo mniej niż kiedyś. Choć nie zniknęły zupełnie.

– Dziś czuję się dobrze – mówi. – Walka stoczona, teraz jest pokój.

Dobry lekarz

Praktyki lekarskie Wojtek robi na oddziale dziecięcym, na który sam kiedyś trafił. Polubił tamtejszy personel, związał się z nim. Pacjenci chorowali, odchodzili, relacja z personelem była od tego wolna.

Trochę boi się, czy da radę psychicznie. Ale praktykanta na oddziale szybko witają pielęgniarka oddziałowa i pani ordynator. „Cześć, Wojtek”, mówią radośnie. Ściskają go. Jest trochę jak w rodzinie, w drugim domu.

Czy będzie lepszym lekarzem, po tym, co sam przeszedł? Wojtek złości się trochę na to pytanie. Jeszcze przecież nie zaczął pracy jako lekarz. Choć owszem, stara się widzieć człowieka w pacjencie, współczuje, czasem nawet przypomina mu się on sam w podobnej sytuacji. Ale jakim lekarzem będzie – tego nie wiadomo.

Chcę być dobrym lekarzem, ale jestem też człowiekiem, popełniam błędy – tłumaczy. – Nie chcę mówić, że będę lepszy od innych. Nie trzeba przeżyć choroby nowotworowej, żeby być dobrym lekarzem. Ja staram się po prostu widzieć w chorym człowieka. A kim będę? To już praktyka pokaże.

Do dziś dużo ludzi pisze do niego z prośbą o pomoc. Myślą, że może zna jakiś lek, który pomoże na rozsiany nowotwór. Albo mają nadzieję, że skoro wyzdrowiał, to może wie coś, czego oni nie wiedzą. Może ma jakieś informacje, w czymś pomoże. Wojtek się im nie dziwi. Stara się odpisywać na wszystkie wiadomości, choć czasem po prostu nie wie, co odpisać, a czasem nie zdąży w natłoku zajęć.

Na nadmiar wolnego czasu ostatnio nie narzeka. Rodzina, praca, sport, wolontariat, dodatkowe zajęcia, w ostatnich dniach dowiedział się, że dostał się do szkoły doktorskiej, książkę też chciałby napisać, a przecież czasem jest więcej sił, czasem mniej. Dlatego teraz przede wszystkim szuka balansu. I gdzieś w tym wszystkim próbuje jeszcze zadbać o siebie.