Dr Małgorzata Czogała z Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Instytutu Pediatrii CM UJ
Pediatrią i onkohematologią dziecięcą zainteresowała się już na studiach. Na tym etapie drogi zawodowej płeć nie odgrywa roli, dopiero założenie rodziny i macierzyństwo mogą stanowić większe obciążenie – sądzi. Poznali się z mężem na studiach w kole naukowym onkologii i hematologii dziecięcej, dzielili wspólne zainteresowania, wspólne prace, a dziś pracują na tym samym oddziale. Pod koniec studiów pani Małgorzata dostała propozycję pracy w Klinice i przygotowania pracy doktorskiej. Na początku bycie mamą przychodzących kolejno na świat dzieci nie było przeszkodą, a nawet pewnym ułatwieniem. Urlopy macierzyńskie wręcz sprzyjały pracy naukowej. Szukając danych w historiach chorób w archiwum, siedziała z maleńką córką w nosidełku. Dopiero powrót do pracy wymagał wdrożenia zaawansowanej logistyki. I od tej pory żyje z poczuciem, że nie da się wszystkiego pogodzić idealnie. Więcej zadań w pracy, to mniej czasu dla dzieci – i odwrotnie. Nigdy nie jest się w pełni zadowolonym na sto perfekcyjnych procent, a co najwyżej – z lepszych czy gorszych kompromisów między życiem rodzinnym, dziećmi i domem a pracą. Część obowiązków domowych jest dzielona, mąż ma więcej dyżurów w szpitalu, a ona więcej odpowiedzialności za dom. Mogą też liczyć na pomoc rodziny.
W nauce lubi zajmować się tematami mającymi przełożenie praktyczne. Satysfakcję czerpie i z pracy z pacjentami na oddziale (nigdy nie chciałaby z tego zrezygnować), i z pracy naukowej oraz z ich wzajemnej synergii. Aktualnie bierze udział w koordynacji leczenia ostrej białaczki szpikowej – od kiedy zaczęła pracę na oddziale hematologii, jest ona głównym przedmiotem jej zainteresowań i prac naukowych. Nie zależy jej na publikowaniu wyłącznie dla samego podwyższenia impact factor czy wskaźnika Hirscha, ale przede wszystkim na tym, by wnioski z badań miały zastosowanie praktyczne. Fascynuje ją obserwowana z czasem poprawa rokowania chorych.
Gdyby pani dr Małgorzata Czogała miała radzić, jak pomóc kobietom pracującym w medycynie i nauce jednocześnie, proponowałaby lokalizować żłobki i przedszkola w pobliżu miejsca pracy, co byłoby dużym ułatwieniem organizacyjnym. Popularyzowałaby też (zastosowaną w związku z pandemią) naukową pracę zdalną. Bardzo istotna jest przyjazna atmosfera w pracy i zrozumienie dla ewentualnych nieobecności w związku z opieką nad dziećmi. Profesor Walentyna Balwierz, sama będąc mamą trójki dzieci i babcią, zawsze ze zrozumieniem odnosiła się do zakłócających przecież pracę na oddziale informacjach o ciąży czy o zwolnieniu z powodu choroby dziecka.
Wybór medycyny i pracy naukowej umożliwił pani doktor rozwój zainteresowań i pasji, czerpanie z tego satysfakcji, spełnianie się. Jeśli miałaby wskazać jakieś specyficzne talenty kobiet zajmujących się nauką, byłaby to umiejętność łączenia wielu różnych rzeczy razem. To paradoks – mówi – że im więcej człowiek ma na głowie, tym więcej potrafi zrobić. To dzięki temu, że musi wszystko uporządkować, bardziej się zmobilizować, lepiej zorganizować, optymalnie wykorzystuje czas. Kobiety świetnie zarządzają nadmiarem obciążeń, zadań i przeciwnościami losu i robią to z większą od niejednego mężczyzny cierpliwością. Nie mogą sobie pozwolić na niechęci i uprzedzenia – muszą iść dalej – sądzi młoda badaczka.
Dzielą z mężem pasję podróżowania, zwłaszcza na Bliski Wschód, kochają góry, preferują aktywny wypoczynek. Kiedyś przecież trzeba także odpocząć.
Prof. dr hab. n. med. Katarzyna Derwich z Kliniki Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej Instytutu Pediatrii Uniwersytetu Medycznego im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu, z- ca Lekarza Kierującego Oddziałem V Onkologiczno-Hematologicznym
Jako doświadczony klinicysta i naukowiec z dorobkiem, jak na dłoni widzi cechy charakteru potrzebne naukowcowi. W tym, czy ktoś jest badaczem z krwi i kości, płeć nie odgrywa żadnej roli – mówi. Decydują predyspozycje, powołanie, pasja i dostrzeganie potrzeb drugiego człowieka. Nie wolno zawodu lekarza traktować instrumentalnie. Do sukcesu potrzeba predyspozycji intelektualnych, ale też wysiłku, czasu, pracy, zaangażowania. A przede wszystkim pasji, lubienia tego co się robi, realizowania się w tym. Pasja potrzebna jest w każdym zawodzie, bez różnicy: w sztuce kulinarnej czy krawiectwie – tam, gdzie jest pasja, jest sukces. Dzięki niej praca staje się dodatkiem, „nie liczymy godzin i lat”, pochłonięci bez reszty swoim żywiołem.
Każdemu przyszłemu naukowcowi w medycynie prof. Katarzyna Derwich życzy (z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet i Dziewcząt w Nauce) dobrze zdefiniowanego celu, dążenia do niego małymi krokami. Nie wyznaczania sobie długiej drogi, tylko realizowania odcinka za odcinkiem, bo to pozwala posuwać się do przodu i jest mniej frustrujące, gdy coś pójdzie nie tak. Gdy po drodze zdarzy się niepowodzenie (co jest nieuniknione), znacznie lepiej jest podźwignąć się z małej porażki niż wycofać się, załamać, zrezygnować, wpaść w otchłań klęski. Życzy też by tak postępując dzień po dniu, wypracować własny system nagród – fanfary na własną cześć i na osłodę trudów.
Spełnienie marzeń osiąga się ciężką pracą. Poprzeczka w medycynie zawieszona jest wysoko.
Aby nieprzeciętnie się wyróżnić, poza predyspozycjami i uzdolnieniami (polski system edukacji nie wyławia talentów i nie potrafi ich szlifować), trzeba być bardzo pracowitym, ciężko i dużo pracować. Odznaczać się siłą woli (im większa siła, tym większa wydajność, jak w silniku), twardym charakterem i konsekwencją w działaniu – analizuje pani profesor z własnego doświadczenia.
Nie trzeba być feministką, żeby wiedzieć, że kobieta ma trudniej, co wynika z jej miejsca w kulturze, w rodzinie: rodzi i wychowuje dzieci – sądzi prof. Derwich. A nie powinno być ani łatwiej, ani trudniej ze względu na płeć. Tymczasem w medycynie podział ról społecznych jest w miarę sprawiedliwy i wszyscy mogliby osiągnąć wszystko, pod warunkiem wyrównania szans obu płci. W tym celu należałoby w Polsce stworzyć system na wzór np. szwedzkiego, ze świetnie rozwiniętą opieką nad dziećmi (żłobki, przedszkola, szkoły), by kobieta nie musiała wybierać między rodziną a nauką i aby z tym dylematem nie była pozostawiona sama sobie. By mogła założyć rodzinę, a jednocześnie realizować swoje aspiracje i plany zawodowe. Nie trzeba daleko szukać – przyzakładowy żłobek czy przedszkole funkcjonujące na terenie naszego szpitala pediatrycznego (a nasza specjalizacja jest mocno sfeminizowana), fenomenalnie ułatwiłyby pracę naukową badaczkom, pracującym często po godzinach – zapewnia pani profesor.
W stałych elementach kariery naukowej – koło naukowe, staż, specjalizacja, prace doktorska, habilitacyjna i kolejne stopnie naukowe – tylko ten pierwszy etap nie ma związku z płcią, ten drugi już owszem. Macierzyństwo ma swoje biologiczno-psychologiczne ścieżki, które trzeba umiejętnie wplatać w rozwój zawodowy. Inaczej staje się przed wyborem zero-jedynkowym – dziecko/rodzina albo własna kariera. Ten kompromis jest ze wszech miar problematyczny, choćby dlatego, że czas płynie szybko, a energii i motywacji z wiekiem ubywa. Okienko szansy jest małe – jest nim ta dogodna pora, by młoda lekarka w ciąży czy z dzieckiem na ręku spróbowała „zgrać” organizacyjnie macierzyństwo ze stypendium czy stażem zagranicznym (który często „ustawia” całą przyszłą drogę naukową, pozwala zdobyć wiedzę, umiejętności, kontakty na samym starcie kariery). Trzeba by próbować rozwiązać to pragmatycznie, systemowo, po kobiecemu właśnie – sądzi prof. Derwich.
Moja praca naukowa ma wymiar praktyczny, kliniczny, a zainteresowania skupiają się wokół ostrych białaczek – leczenia, diagnozowania, nowych protokołów terapii oraz ulepszania ich w ALL i AML. Co zamierzałam, to zrealizowałam. Marzyłam, żeby być pediatrą, onkologiem-hematologiem dziecięcym, być bardzo dobrym klinicystą i pracować przy łóżku chorego – to wszystko się udało. Szczęśliwie nie musiałam wybierać między tym wszystkim a rodziną. Między kliniką i laboratorium a kochającym mężem, dwójką dzieci (córka jest lekarzem, syn jest na drugim roku medycyny), z których jestem dumna. Oboje z mężem lekarzem pracowaliśmy dużo i ciężko, pielęgnując wartości rodzinne, wspierając się nawzajem. Nie musiałam zaniedbywać prywatnej sfery życia, nie zgubiła mi się ona gdzieś po drodze.
Zawsze miałam gotowy plan rozwijania własnej kariery naukowej, zdobywania kolejnych stopni. Nie zdecydowałam się wyjechać na półroczny czy roczny staż, właśnie z powodu rodziny. Dlatego popieram wszelkie rozwiązania socjalne, które ułatwiałyby łączenie życia osobistego z zawodowym, doskonalenie organizacyjnych rozwiązań w pracy w ochronie zdrowia.
Jeśli chodzi o pracę naukową bywam aż za ambitna, za bardzo wobec siebie i innych wymagająca (co czasem powoduje dysonans, bo nie wszyscy są tacy uporządkowani i uparci), perfekcyjna, pracowita i bojowa (wobec wyzwań). To trudne cechy, zwłaszcza w grupie. Zarazem – poza hiperpoukładaniem, arcyrzetelnością i rygorystycznym przestrzeganiem zasad, jestem otwarta na nieszablonowe myślenie. Gdy np. chory nie reaguje na kolejne linie leczenia i na coś się trzeba zdecydować, podjąć ryzyko, robię to. Podobnie w pracy laboratoryjnej, gdzie nierzadko zaskakujący wynik odbiera mowę. Tyle że błysk inwencji wymaga wiedzy! Im jest ona bardziej ugruntowana, tym większe prawdopodobieństwo, że podsunie rozwiązanie nawet w warunkach niepewnych, kryzysowych czy nietypowych.
Dziś lekarzom i lekarkom przyszło ledwo wiązać koniec z końcem, walczymy o przetrwanie, ogarniając bieżące sprawy. Gdyby było więcej lekarzy, gdyby praca była lepiej zorganizowana, lepiej opłacana, a służba zdrowia lepiej finansowana, może dałoby się wyznaczyć w zespole drogę rozwoju klinicznego i naukowego dla każdego jego członka, co popychałoby naukę do przodu i sprzyjało rozwojowi młodych kobiet w nauce – podsumowuje prof. Derwich.
Mgr Monika Szelest, doktorantka w Zakładzie Hematologii Doświadczalnej UM w Lublinie
Ukończyła studia na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Jest jedną z pierwszych absolwentek biomedycyny w Polsce. Wybór tego kierunku podyktowany był innowacyjnym podejściem do kształcenia studentów biomedycyny, skupionym na praktycznym zastosowaniu najnowszych metod laboratoryjnych oraz jego interdyscyplinarnością (w trakcie kształcenia studenci otrzymują rozbudowaną wiedzę z pogranicza biologii molekularnej, genetyki, biochemii oraz monitorowania badań klinicznych). Wiedzę wyniesioną z zajęć z bioinformatyki – dziedziny prężnie się rozwijającej i coraz popularniejszej wśród kobiet – na co dzień wykorzystuje w pracy.
Mgr Szelest w ramach pracy naukowej zajmuje się badaniem mechanizmów molekularnych zaangażowanych w rozwój nowotworów hematologicznych. Najbardziej zajmującym aspektem prowadzonych przez nią badań jest, jak twierdzi, analiza genetycznych podstaw chorób i implikowanych przez nie procesów komórkowych związanych z nowotworzeniem, z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii – sekwencjonowania następnej generacji (next generation sequencing, NGS).
Badając mechanizmy warunkujące rozwój jakiejś choroby, najprościej jest zadać sobie pytanie: „Dlaczego coś nie działa i co można z tym zrobić?” – mówi. Dla mnie tymczasem dużo ciekawsze wydaje się inne pytanie: „Dlaczego coś DZIAŁA?” Taki punkt wyjścia daje inne spojrzenie na zasady funkcjonowania naszego organizmu, a co za tym idzie – na szukanie anomalii w jego funkcjonowaniu.
Sekwencjonowanie DNA polega na odczytywaniu kolejności par nukleotydowych w nici DNA, co pozwala na poznanie chociażby struktury poszczególnych genów. Pomimo prężnie rozwijającej się technologii NGS, dokładność metod odczytywania kodu genetycznego jest ściśle uzależniona od interpretacji wyników. Nie wszystkie zmiany w sekwencji DNA mają efekt istotny z klinicznego punktu widzenia. Jednakże analiza genomu pozwala na zrozumienie różnic między poszczególnymi chorymi cierpiącymi na ten sam typ nowotworu, co z kolei umożliwia indywidualny wybór postępowania medycznego – na przykład wdrożenie leczenia celowanego. To właśnie identyfikacja nowych czynników molekularnych, związanych z rozwojem i przebiegiem chorób nowotworowych jest dla młodej badaczki najbardziej interesujące – „To jak rozwiązywanie zagadki poprzez badanie i weryfikację różnych tropów, poszlak”.
Biologią i medycyną zainteresowała się dopiero w liceum. Jej podejście do nauk medycznych nie jest typowo lekarskie – raczej nie wyobrażała sobie siebie na korytarzach szpitala. Bardziej zajmowało ją to, co się wydarza przed tym, gdy pacjent trafia do gabinetu, czyli geneza chorób. Tym sposobem kilka lat później znalazła się w laboratorium biologii molekularnej, gdzie z wykorzystaniem technologii NGS bada genomy chorych na nowotwory hematologiczne. W swojej pracy wykorzystuje różne techniki sekwencjonowania, by porównać ich czułość i wydajność w zakresie pozyskiwanych danych.
Jestem na etapie wykonywania doświadczeń w laboratorium i wstępnej analizy wyników, dlatego nie mogę jeszcze mówić o jakichś odkryciach. Liczę jednak na to, że wkrótce uda mi się podsumować dotychczasowe efekty mojej pracy – stwierdza.
Jej przesłanie w związku z Dniem Kobiet i Dziewcząt w Nauce jest takie, żeby nie traktować kobiet zajmujących się technologią jako fenomenu – historia pokazała, że świetnie odnajdują się one w naukach ścisłych.
Nauka nie ma płci – sądzi. Tak jak w przypadku każdej innej branży, wszystko zależy od naszego podejścia do życia, naszych predyspozycji. Dlatego chciałabym, żebyśmy jako kobiety nie musiały niczego nikomu udowadniać. Myślę, że biologia nie ma tu nic do rzeczy, co innego, jeśli pomyślimy o płci kulturowej – to ma moim zdaniem dużo większe znaczenie. Funkcjonujemy w społeczeństwie, które przypisało nam pewne role płciowe, przekonując, że są to cechy wrodzone. A stąd już blisko do nierówności, która dotyka nas w różnych dziedzinach życia, nie tylko w pracy. Przykładowo, niezależnie od zawodu czy wykształcenia, od kobiet oczekuje się nieco innych zachowań i postaw, które niekoniecznie działają na naszą korzyść, chociażby podczas rozmowy o pracę. Często jako społeczeństwo inaczej postrzegamy te same cechy charakteru w zależności od tego, czy posiada je kobieta czy mężczyzna, np.: jeśli mężczyzna nie zgadza się z naszym zdaniem, to mówimy „że umie postawić na swoim”, „jest asertywny”. Gdy mamy do czynienia z kobietą, to „rządzi się” lub „histeryzuje”. I przede wszystkim – „przesadza”. I takie stereotypy często stawiają nas w trudniejszej pozycji negocjacyjnej – czy to na etapie ustalenia zakresu obowiązków w pracy, czy rozmowy o podwyżce. Przy tej kwestii warto też zastanowić się nad tym, jak postrzegamy równość szans – jeśli kobiety muszą na każdym kroku udowadniać, że nie odpowiadają stereotypom, to nie jest to równość szans.
Te nierówności widać także w danych dotyczących luki płacowej. Nie jest tajemnicą, że na rynku pracy (a dotyczy to także sektora naukowego, zwłaszcza prywatnego) jako kobiety jesteśmy w gorszej sytuacji ekonomicznej niż mężczyźni z takim samym wykształceniem i doświadczeniem, pracujący na tym samym stanowisku. Społeczeństwo przypisuje nam głównie cechy „opiekuńcze”. I niestety niezależnie od tego, jaki zawód wykonujemy, decyzja o macierzyństwie odbija się negatywnie głównie na zarobkach kobiet, bo mimo coraz szerszej dyskusji o równouprawnieniu, to wciąż kobiety ponoszą większość kosztów ekonomicznych związanych z posiadaniem dziecka. Jest to związane między innymi z tym, że często jako osoby, które zarabiają mniej w związku, to my zostajemy w domu. I koło się zamyka – 2 lata nieobecności na uczelni są czasem przepaścią, którą trzeba szybko nadrobić. I nie każda z nas tę presję wytrzymuje. Zwłaszcza, że nasz dotychczasowy dorobek naukowy warunkuje szanse na otrzymanie grantu, a co za tym idzie – finansowania kolejnych badań.
Pewien naukowiec przeprowadził analizę dotyczącą publikacji, które powstały podczas pierwszego „lockdownu”. Okazało się, że większość spośród autorów tych prac (w tym pierwszych autorów) stanowili mężczyźni. Czy kobiety były mniej zorganizowane? Wątpię. Raczej po prostu zajmowały się czymś innym w domu – chociażby dziećmi. A teoretycznie skoro jesteśmy naukowcami i siedzimy w domu, powinniśmy mieć równy dostęp do czasu i zasobów, by móc pracować. Czasem właśnie takie małe analizy sygnalizują większy problem.
Coś musi nie grać w systemie, skoro mamy procentowo więcej studentek i doktorantek na uczelniach, widoczna jest obecność młodych kobiet w nauce, a ostatecznie wciąż rektorami wyższych uczelni publicznych zostają głównie mężczyźni. Dlatego zamiast wzmacniać stereotypy na temat kobiet, przekonywać, jak bardzo jesteśmy zaradne, ambitne i kreatywne, przedstawiać studentki kierunków technicznych jak egzotyczne ptaki, zajmijmy się wdrażaniem rozwiązań równościowych. Zrównajmy urlopy rodzicielskie, zapewnijmy dostęp do publicznych żłobków i przedszkoli w pobliżu miejsca pracy i wprowadźmy jawność wynagrodzeń. Kobiety wiedzą co robią, potrzebują tylko równości szans w praktyce.
Dr Elżbieta Kalicińska, specjalistka chorób wewnętrznych w trakcie specjalizacji z hematologii, adiunkt w Katedrze i Klinice Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku w Uniwersytecie Medycznym im. Piastów Śląskich we Wrocławiu, kierowanej przez prof. dr hab. n. med. Tomasza Wróbla
Swoją przygodę naukową zaczęła wcześnie, bo na studiach (koła naukowe: onkologiczne i kardiologiczne), na pierwszym roku. Od początku czerpała napęd naukowy z własnych zasobów – a tę pasję, predylekcję czy iskrę bożą później przez lata tylko rozwijała. Miała mentora (prof. Bogumiła Haławę), na początku jej drogi wprowadzającego ją w arkana nauki.
Po skończeniu studiów od razu wiedziała, że chce się zająć doktoratem (z kardiologii nt. patofizjologii niewydolności serca) i obroniła go jeszcze przed specjalizacją. Grant naukowy NCN „Preludium” pomógł jej w realizacji i badań, i publikacji. Pracę doktorską przygotowywała własnymi rękami, pracując w laboratorium Uniwersytetu Przyrodniczego. Sama izolowała próbki, materiał genetyczny próbek, ucząc się tej metody – jako lekarz, a nie biotechnolog – od zera. Sama opanowała metodę pracy na maszynie PCR. Dało to jej tym większą satysfakcję z pracy doktorskiej, że nie poprzestała na opracowaniu wyników otrzymanych na jej zlecenie, tylko poświęciła dwa miesiące na to, by w laboratorium zrozumieć poszczególne etapy izolacji materiału biologicznego i samodzielnie uzyskiwać wyniki, następnie samodzielnie interpretowane. To ze wszech miar trudne i żmudne zajęcie, przyniosło w efekcie wartość dodaną – poczucie własnej wartości. Recenzent pracy podkreślił jej „nowatorski charakter, istotne znaczenie kliniczne oraz [właśnie] wyróżniający się warsztat naukowy”.
Jeśli dr Elżbieta Kalicińska miałaby coś radzić absolwentkom uniwersytetów medycznych, to wybieranie ścieżki naukowej dającej szanse działań wielokierunkowych. Niezamykanie się na możliwości i pisanie wniosków o stypendia dla „wybitnych młodych naukowców wykazujących się znaczącymi osiągnięciami w działalności naukowej”, o „Granty Naukowe dla wybitnych młodych uczonych na początku kariery naukowej”. To daje nie tylko wymierne korzyści, ale też radość ze zrealizowania własnych badań z funduszy z własnego grantu, oraz pewność siebie, ponieważ ta praca zostanie zauważona i doceniona.
Bez systematyczności i wytrwałości w dążeniu do małych celów małymi kroczkami nie ma sukcesu – analizuje badaczka skuteczną strategię w uprawianiu nauki. Systematyczność i niepoddawanie się, zaufanie do siebie, niestawianie sobie od razu celów ogromnych, tylko konsekwentne realizowanie drobnych celów – to przepis na sukces.
By się rozwijać, trzeba się otworzyć na inne dziedziny, na współpracę międzynarodową, na kontakty z innymi ośrodkami. Klinika wrocławska współpracuje np. z europejskim towarzystwem European Research Initiative on CLL, co owocuje pracami z zakresu przewlekłej białaczki limfocytowej. Działając wielotorowo nie czuje się przemęczenia, a nasz dorobek „sam” rośnie z każdym rokiem. Mamy frajdę poznawczą, podglądając rozwiązania innych ośrodków – jak leczą pacjentów, jakie rozwiązania naukowe wdrażają do praktyki klinicznej – zapewnia dr Kalicińska.
Potem kariera naukowa pani doktor dokonała zwrotu ku onkologii i hematologii. Obecnie w Klinice Hematologii wyszukuje nowe tematy, także te bieżące. W związku z pandemią zajęła się (publikując serię prac) immunologią w przebiegu Covid-19 u pacjentów hematologicznych, kwestią skądinąd będącą nieodłączną częścią hematologii. Zaburzenia odporności u pacjentów hematologicznych interferują bowiem z różnymi infekcjami, a SARS-CoV-2 jest tylko jednym z nich.
Odnosząc się kwestii odświętnego – z okazji Dnia Kobiet i Dziewcząt w Nauce – wątku „kobiecego”, dr Elżbieta Kalicińska będąca naukowcem i mamą zarazem, połączenie życia rodzinnego z naukowym uważa za możliwe. Jej zdaniem macierzyństwo może iść w parze z rozwojem naukowym.
Nie należy chować swoich ambicji, a tytuły i kolejne stopnie przychodzą wtedy jakby naturalną koleją rzeczy. Rozwój naukowy nie koliduje z życiem rodzinnym – twierdzi badaczka.
Niektóre kobiety z wykształceniem medycznym nie chcą iść drogą naukową, poprzestają na części klinicznej, sądząc, że nauka pochłonie za dużo czasu. Ale ta praca daje tyle satysfakcji, że z nawiązką wynagradza czas poświęcony na jej uprawianie – zapewnia.
Z moich obserwacji dojrzałej kobiety wynika, że niektóre z nas poświęcają się dla rodziny, rezygnując z rozwoju naukowego, poprzestają na byciu super lekarkami klinicznymi. To poświęcenie nie jest konieczne. Mężczyźni często bardziej doceniają kobietę ambitnie realizującą swoje cele niż tę, która z nich rezygnuje. Lepiej ją postrzegają i – paradoksalnie – mocniej wspierają, co podnosi wartość kobiety w jej własnych oczach. A poczucia wartości –właśnie Polkom – bardzo brakuje – podsumowuje pani doktor.
Autorka: Ewa Biernacka