26 maja 2021 / Ewa Biernacka/hematoonkologia.pl

Dzień Matki hematologa-onkologa klinicznego

Te dwie kobiece refleksje hematologów i onkologów dziecięcych wywołane okazją Dnia Matki 2021 – o dziwo – pomijają pandemię. Są ponadczasowe. Pełne autentycznych emocji. I mają w tle pracę kliniczną, splecioną nierozerwalnym węzłem z macierzyństwem.

Dzień Matki hematologa-onkologa klinicznego

Co sądzę o dniu matki? Jeszcze nigdy go nie świętowałam, to będzie pierwszy raz – mówi dr n. med. Agnieszka Piekarska z Katedry i Kliniki Hematologii i Transplantologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego, Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Ma trzy specjalizacje – z chorób wewnętrznych, hematologii i transplantologii klinicznej. Pracuje głównie jako hematoonkolog i transplantolog komórek krwiotwórczych, od 20 lat jako dyżurujący lekarz, wykładowca akademicki oraz pracownik naukowy, zajmujący się głównie kwestiami transplantacji komórek krwiotwórczych, ostrych białaczek oraz chorób rzadkich.

Jest mamą dwumiesięcznego Wiktora Konrada, który urodził się 14 marca 2021 r., cesarskim cięciem, ważył 3800, mierzył 53 cm, usatysfakcjonował prawidłowymi parametrami życiowymi neonatologów i zajął w jej życiu miejsce, które jakoś, mimo aktywności i spełnienia zawodowego, odczuwała jako puste. Macierzyństwo, i to dosłownie od pierwszych dni ciąży, okazało się brakującym ogniwem szczęścia.

Przede wszystkim zadbała o bezpieczeństwo dziecka. Przestała dyżurować, by nie mieć kontaktu z chemioterapią. Przez pierwsze tygodnie została w domu, z dala od stresu, dyżurów, ponadnormatywnego obciążenia fizycznego i psychicznego, zwanego potocznie pracoholizmem. Wyciszyła myśli, czuła się komfortowo i ten stan dzieliła z dzieckiem. Przez resztę ciąży pracowała w Poradni Transplantacji Szpiku, czyli zajmowała się pacjentami ambulatoryjnymi po procedurze transplantacji – uznając - w dobie pandemii i w ciąży – to miejsce pracy za bezpieczne. Do ostatnich tygodni przed rozwiązaniem pracowała ze studentami oraz hybrydowo - w trybach realnym i zdalnym - w poradni transplantacji szpiku oraz hematologicznej, co pozwalało jej dostosować pracę do tego, jak się czuła. Z myślą o bezpieczeństwie dziecka zaszczepiła się w ciąży przeciw wirusowi grypy, pneumokokom, pałeczce krztuśca oraz przeciw wirusowi SARS-CoV2.

Poród odbierała koleżanka. Agnieszka wszystko widziała: w lampie chirurgicznej na bloku operacyjnym odbijało się całe pole operacyjne. - Jak ginekolog-położnik wyciągnęła synka, powiedziała – O, jaki śliczny! – opowiada. Rzeczywiście mały jest słodziakiem, bardzo dobrze się rozwija, na szczepieniach w zeszłym tygodniu pediatra powiedział, że ma miesiąc do przodu – dźwiga główkę, robi rzeczy, które potrafi trzymiesięczne niemowlę. Bardzo fajnie też skupia wzrok – dodaje mama Wiktora.

Początek był bardzo ciężki, rana po cesarskim cięciu się goiła, nosiła małego na rękach, bo trzeba było, więc te pierwsze tygodnie były rzeczywiście trudne – osłabienie, brak snu, czujny, niespokojny sen, niepokój, czy wszystko jest w porządku, czy dziecko dobrze oddycha.

Agnieszka nie wykonuje aktualnie pracy klinicznej, ponieważ jest na urlopie macierzyńskim, ale stara się pewne rzeczy naukowe czy dydaktyczne, te, które może robić zdalnie, wykonywać w wolnych chwilach (jest koordynatorem V roku English Division z hematologii). Organizuje jak dawniej dydaktykę, żeby nie obciążać tym kolegów. Co do pracy naukowej, to ma różne swoje projekty, których nie dała rady dokończyć przed porodem z powodu pracy klinicznej. Teraz w miarę możliwości je dokańcza, oczywiście w krótkich przerwach między karmieniami, kąpielą, usypianiem, przytulaniem. Od urodzin Wiktor aranżuje większość dnia swojej mamy.

Agnieszka karmi piersią na żądanie. Przez pierwszych 6 tygodni noce były pokawałkowane, praktycznie karmienia wymagał co 1,5-2 godziny, ale ostatnie dwa tygodnie mały potrafi już przespać w nocy bez przerwy 6 godzin. Najpierw, po uśpieniu, śpi w łóżeczku, ale już po pierwszym nocnym karmieniu zasypia przy piersi. Śpi na mamie spokojnie i ta noc jest dla obojga – zdaniem Agnieszki - komfortowa. - Wiem, że nie powinno się tego robić, ale powiedziałam położnej, że dziecko potrzebuje bliskości, więc mu ją daję. Ponieważ jako lekarz dyżurujący nauczyłam się spać w trybie „standby”, więc jest jak znalazł - jak tylko zakwili czy się ruszy, od razu się budzę. Jak lekarz funkcjonuje w trybie dyżurowym, to organizm jest nauczony, że musi się szybko regenerować. Agnieszka - przez 20 lat lekarz dyżurujący - sądzi że jej wytrzymałość jest większa niż przeciętnej mamy.

Mały jest przylepą i dużo czasu spędza w ramionach mamy. Ma nawet dzienne łóżeczko na kółkach, do przemieszczania po mieszkaniu, nie lubi być sam, potrzebuje kontaktu. Na co dzień Agnieszka „ogarnia małego” a jego tata gotuje, sprząta, „ogrania dom”. A ponieważ jest farmaceutą szpitalnym i również dyżuruje, w jego dni dyżurowe przyjeżdża mama Agnieszki „pomóc ogarniać”.

Sens, jaki wniósł w życie Agnieszki Wiktor, widać w jej obecnym stanie psychicznym. Uświadomiła sobie, jak bardzo była przemęczona, przeciążona trudami swojego zawodu,  ryzykiem niepowodzeń procedur przeszczepowych, odpowiedzialnością za trudnych do leczenia chorych, nienormowanym czasem pracy i zaangażowaniem emocjonalnym w pacjentów, których czasem nie daje się uratować.

Zostanie mamą otworzyło w niej inny wymiar przeżywania życia, czasu, emocji. Choć Agnieszka nie odgrodziła się od pracy murem - odbiera telefony, konsultuje swoich pacjentów, będących teraz w poradni pod opieką koleżanki, dyskutuje o ich problemach klinicznych, ale już nie czuje na co dzień odpowiedzialności związanej z zajmowaniem się bezpośrednio chorymi.  Dlatego zmianę punktu ciężkości życia z pracy na syna nazywa błogosławieństwem. I szansą na wyleczenie się z pracoholizmu. – Mam nadzieję, że dzięki pojawieniu się synka na świecie moje życie stanie się normalne – mówi mama małego Wiktora Konrada, hematolog i transplantolog, dydaktyk i autor prac naukowych tuż przed ich pierwszym Dniem Matki.


Dzieci lek. med. Agnieszki Wziątek, absolwentki Wydziału Lekarskiego I Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu, pediatry, hematologa i onkologa dziecięcego, nauczyciela akademickiego, na co dzień pracującej w Klinice Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej Uniwersytetu Medycznego – to trójka nastolatków: Jaś (18 lat), Kuba (15) i Ola (11 lat). Od zawsze wiedzą, że mają mamę lekarkę, po dyżurze zmęczoną, czasem z powodu pracy wesołą albo smutną. Kiedy Agnieszka idzie do pracy czy dyżuruje, mąż – ekonomista z wykształcenia, zostaje w domu, gotuje, sprząta, opiekuje się dzieciakami. Od zawsze musieli radzić sobie sami.

Praca klinicysty hematologa-onkologa dziecięcego jest stresująca. – Moje dzieci od zawsze to rozumiały. Są przyzwyczajone do moich dyżurów, do mojego stresu, ale też wiele razy widziały moją rozpacz po stracie pacjenta – mówi Agnieszka. Widziały też satysfakcję i radość, gdy chory po wielomiesięcznym leczeniu wracał do normalnego życia. Lekarze nie kończą swojej pracy w momencie wyjścia ze szpitala. Nawet w domu myślą o swoich pacjentach. Większość nie potrafi zostawić emocji poza domem, Agnieszka też nie. Myśli o tym, czy wszystko zrobiła i czy mogła zrobić więcej.

Agnieszka ma nie tylko wsparcie męża, ale też dzieci z biegiem lat coraz bardziej wspierają ją we wszystkim. Dostrzegają i rozumieją jej zmęczenie, jej „zakręcenie”. Dają jej odpocząć.

Urodziny Jasia zbiegły się z jej stażem podyplomowym na onkologii dziecięcej. To wtedy polubiła tę specjalizację. Pamięta – a to wspomnienie dzieli z wieloma młodymi lekarkami – jak przenosiła lęki i obawy z pacjentów na własne dziecko. Robiła mu morfologie, strasznie się bała, że będzie miało białaczkę. Każdy pacjent podobny pod względem fizycznym do synka czy urodzony w tym samy roku wzmagał obawy o własne dziecko. Z tego powodu po urodzeniu Kuby na chwilę przestała pracować na onkologii dziecięcej. Pomogło jej to nabrać dystansu. Poza tym przy drugim dziecku lęków ogólnie jest mniej, do tego miała wsparcie doświadczonych lekarzy z zespołu w Klinice. Już nie tak często przenosiła lęk o pacjenta na własnego potomka: żeby tylko nie stało się mu to samo, co dziecku, którym opiekuje się na oddziale.

To, jak długo jest w szpitalu danego dnia (ustawowo od 7:30 do 15:00), zależy od tego, co dzieje się z pacjentem. Często w sytuacji nagłej czy w razie komplikacji zostaje, jak długo trzeba. Czasami wychodzi o wiele później, nawet nie mając dyżuru. Na dyżurze jest w pracy 24 godziny – od rana do rana kolejnego dnia. Najbardziej „kradnącymi czas" rodzinie są dyżury w weekendy. Od poniedziałku do piątku dzieci chodzą do szkoły, a weekend powinien być dla rodziny. Ale gdy Agnieszka pracuje w weekend, nie ma czasu dla rodziny. Po dyżurze czuje zmęczenie, więc kolejnego dnia w domu potrzebuje wiele samozaparcia, siły i zdrowia, by spędzać czas aktywnie. Agnieszkę wyprowadzają wtedy z równowagi najmniejsze rzeczy i nawet jej obyte z lekarską amplitudą zmęczenia dzieci nie do końca to rozumieją.

Według Agnieszki jej głównym zasobem sił do pracy i wychowania trójki dzieci jest satysfakcja z wybranego zawodu – zawsze chciała być lekarzem. Nie od początku myślała o pediatrii, a tym bardziej o onkologii dziecięcej, ale nigdy nie wyobrażała sobie robienia czegoś innego niż bycie lekarzem. Kiedy praca przynosi satysfakcję, człowiek czuje się spełniony. Drugie źródło siły to docenienie tego, że w domu ma się zdrowe dzieci (rewers lęków przenoszonych z pacjentów na własne pociechy). Trzecie źródło to bycie z dzieciakami, z rodziną – wspólne wyjazdy rowerowe, wspólne gry i ulubione wyjazdy wakacyjne.

Agnieszka zapytana o osobiste wspomnienia o własnej Matce i jej - jako dziecka - obchodach Dnia Matki, zastanawia się co powiedzieć.

– Ja nigdy nie miałam taty, zawsze byłam tylko z mamą, tata zginął w wypadku samochodowym nim się urodziłam - wspomina. Dla mnie mama była zawsze kimś jedynym i ważnym. Na Dzień Matki jako małe dziecko rysowałam jej laurki z pomocą moich sióstr. Moja córka zawsze rysuje mi piękne laurki. Chłopcy przynoszą śniadanie do łóżka, starają się zrobić coś miłego i wyjątkowego.

– Myślę, że trudno jest zapomnieć o Dniu Matki – to jest obok taty najważniejsza osoba na świecie. Dla mnie zawsze tą jedyną, najważniejszą osobą na świecie była ona. Zawsze pamiętałam o Dniu Matki, pewnie moje dzieci coś z tego przejęły.

– Pamiętam, to tak na marginesie bycia matką nie od święta – jak obaj synowie, chyba w piątej klasie podstawówki napisali wypracowanie, każdy po swojemu, ale podobnej treści. Mieli opisać swojego bohatera – z książki, z filmu, z życia – a opisali mnie. Sens był taki, że podziwiają mnie za to, że nawet gdy stracę pacjenta, jestem silna i płaczę w ukryciu, ale oni wiedzą, że to z tego powodu. I podziwiają mnie za to, jak bardzo lubię być lekarzem. Do dziś pamiętam swoje wzruszenie kiedy to przeczytałam. Popłakałam się.

W Dniu Matki, za dwa dni, jak znam życie, pójdziemy wszyscy na sushi – przewiduje Agnieszka.

Kalkulator Hematologa
Aplikacja Kalkulator Hematologa

Kalkulator hematologa jest dostępny również jako aplikacja mobilna dla smartfonów pracujących pod kontrolą systemów Android albo iOS.

pobierz z Google Play Pobierz przez App Store

Podobne artykuły